AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE

TOWARZYSTWO NAUKOWE

Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ...

  

  

Jacek Jaworski

  

Powstańcza artyleria na Podlasiu i Litwie w 1863 roku

  

  

Członek Rządu Narodowego Agaton Giller odnotował następującą uwagę o powstańcach: „Artylerii nie posiadali wcale” 1. Wtórował mu płk Jan Stella-Sawicki ps. „Struś” pisząc, że: „Artyleryj od początku do końca powstanie nie posiadało” 2. Także dekret Rządu Narodowego z 4 maja 1863 roku o zmianie taktyki wojennej na zaczepną, uzasadniał tę potrzebę brakiem regularnej armii, a także artylerii 3. Wielu historyków wojskowości badających dzieje powstania styczniowego czy polskiej artylerii powtarza te opinie, kategorycznie stwierdzając: powstańcy 1863 roku artylerii nie posiadali.

To błędny pogląd, który koniecznie należy wykorzenić. Zagłębiając się w niezliczone pamiętniki, strzępy relacji, korespondencję i dokumenty z powstania styczniowego, nabiera się przekonania i zdobywa wiedzę, pozwalającą dostrzec artylerię, jak i każdą inną broń powstańczą, niedoskonałą, nieliczną, przestarzałą, często zaskakującą pomysłowością wykonania, zawsze jednak upragnioną i nade wszystko realnie istniejącą. Dziesiątki powstańczych armat przeróżnej konstrukcji, a także zdobyte na wrogu, były używane w licznych oddziałach, w różnych okresach powstania.

Również Podlasie, Augustowskie, Suwalszczyzna, pogranicze polsko-litewskie i sama Litwa to obszary, na których działały partie powstańcze, mogące poszczycić się własną artylerią. Obiektywnie należy zaznaczyć, że powstańcy danego oddziału na ogół nie cieszyli się armatami zbyt długo. Ulegały zniszczeniu, tracili je w bojach lub dochodzili do wniosku, że zbytnio opóźniają one marsze i stanowią nadmierne obciążenie w trudnych terenach.

Artyleria to jednak nie tylko działa, ale też przeszkoleni, obsługujący je ludzie. Trudno przesądzić, co w warunkach przedpowstańczej konspiracji i już trwającego powstania nastręczało więcej problemów – czy samo zapewnienie armat, czy też pozyskanie kanonierów. Jednakże władze powstańcze nie zaniedbały niczego, by posiąść jedno i drugie. Powstańczy dowódca Roman Rogiński wspominał w swym pamiętniku o przynależących do spisku w Białej Podlaskiej dwóch oficerach baterii: Suchodolskim i jego adiutancie Zalewskim, a także o 16 kanonierach Polakach z owej baterii, których nazwisk już nie pamiętał 4. Później, już w niewoli, Rogiński podał kolejne nazwiska kanonierów spiskowców: por. Józefa Lewickiego, podoficera Wojciecha Cugowskiego oraz jeszcze jednego, który zginął w powstaniu. Tę trojkę Rogiński zwerbował jeszcze w grudniu 1862 roku 5. Ich zadaniem było dokonywanie dywersji w Białej Podlaskiej, gdzie stacjonowała bateria oraz strzelanie dla uczynienia popłochu wśród koni, uniemożliwiającego ich zaprzęganie do armat i przodków. Płk Walenty Lewandowski, dowódca sił województwa podlaskiego odnotował natomiast nazwisko oficera artylerii rosyjskiej Zarzyckiego. Ten, stacjonujący również w Białej Podlaskiej uczestnik spisku przyrzekł, że piechocie, jak i artylerzystom rozda ślepe ładunki, co miało powstańcom wydatnie ułatwić zdobycie miasta 6. W powstańczych oddziałach służyła również pewna liczba rosyjskich oficerów artylerii. Nie zawiedli pokładanego w nich zaufania. Przekazywali niewyszkolonym powstańcom swoje doświadczenie i umiejętności wojskowe.

W styczniową noc z 22 na 23, Rosjanie, uprzedzeni o ataku na Białą Podlaską, ustawili na rynku osiem gotowych do strzału dział, otoczonych piechotą i kozakami. Po stronie powstańców stało kilkudziesięciu słabo uzbrojonych ludzi. Podczas gdy te nierówne siły stały przez kilka godzin naprzeciw siebie, rosyjski dowódca wciąż wahał się i obawiał wydać rozkaz do ataku. W czasie, gdy rozgrywała się na niezwykła scena, kilkunastu artylerzystów z nieprzyjacielskiej baterii otwarcie wyszło z szeregów, by stanąć z bronią po stronie powstania.

Przypadek zbiorowej dezercji w szeregi powstańcze miał miejsce w Ostrołęce, gdzie stacjonowała 5. lekka bateria konna. Prawdopodobnie musiało dojść tam do spisku bądź zmowy politycznej. Ale bliższych okoliczności nie znamy. Wszyscy dezerterzy znaleźli się w jednym oddziale powstańczym, razem też byli osądzeni i wyrokiem rosyjskiego trybunału rozstrzelani 19 listopada 1863 roku w Siedlcach. Byli to podoficer M. Krotiuk oraz artylerzyści: M. Gerasimow, I. Korżew, W. Łatyszew, Jakowczyk, J. Iwanow, F. Szaszunow.

Jedno niezwykłe działo posiadał oddział Romana Rogińskiego. Była to żelazna armatka w kształcie olbrzymiego „pistoletu” z kurkiem, osadzona nie na lawecie, a na trójnogu 7. Jak wiadomo, oddział Rogińskiego został rozbity w maju 1863 roku. Wówczas też oryginalna armatka wpadła w ręce Rosjan, którzy przewieźli ją do Petersburga jako wojenne trofeum. Rogiński zaopatrywał się w broń jak mógł. Zapasy prochu i kapiszonów skupował za pośrednictwem Żydów z Brześcia i Siemiatycz. W Próżanach zdobył składy wojskowe inwalidów wojennych. Przeróżnej broni dostarczała mu okoliczna szlachta, bowiem pomimo przeprowadzonych przez władze carskie konfiskat, w dworach i pałacach wciąż można było znaleźć wiele okazów zabytkowych szabel, samopałów oraz różnego typu wiwatówki, falkonety czy „organki”, podnoszące niegdyś prestiż właściciela dworu. Podobne pochodzenie miał też najprawdopodobniej wspomniany monstrualny „pistolet” z oddziału Rogińskiego 8.

Od końca marca 1863 roku w Augustowskiem działała partia Konstantego Ramotowskiego „Wawra”, który ze zmiennym szczęściem walczył tu do końca czerwca. Informacje o jego działalności zawiera m.in. raport gen. ks. Emila Sayn-Wittgensteina do cara Aleksandra II. Wittgenstein donosił w nim m.in. o zwycięstwie odniesionym nad partią „Wawra”, czego rezultatem było zdobycie dokumentów oddziału, sztandaru województwa augustowskiego oraz igruszecznoj puszki – „zabawkowej armatki”. Zapowiadał też wysłanie do Petersburga czterech żołnierzy i dwóch kaukaskich kozaków, którzy wyróżnili się w bitwie. W nagrodę mieli zobaczyć oblicze najjaśniejszego pana. Żołnierze ci dostarczyli na dwór zdobyte trofea, w tym powstańczą armatkę. Niestety, nic więcej o niej nie wiadomo. Podczas przemarszu przez Puszczę Augustowską, 29 czerwca „Wawer” zatrzymał się w Korzenistym. Wiadomo, że właściciel tamtejszego majątku – Witold Kisielnicki okazał oddziałowi znaczną pomoc, dając schronienie, dostarczając kilkunastu ochotników, zaopatrując w żywność, obuwie oraz pewną ilość broni palnej. Być może to właśnie od Kisielnickiego pochodziła wspomniana armatka. Książę Wittgenstein nie podał nazwy miejscowości, w której ją zdobył podczas bitwy, zamieścił natomiast mylną datę – 20 czerwca. Prawdopodobnie zabieg tem miał na celu rozmycie obrazu porażek, jakie ponosił do tej pory w starciach z powstańcami „Wawra”. Najbliższa podanej dacie była bitwa w dniu 28 czerwca pod Gruszkami, tam jednak Rosjanie ponieśli dotkliwe straty (100 zabitych) i bitwę przegrali. Raport Wittgensteina został więc skonstruowany w ten sposób, by przedstawić porażkę jako własne zwycięstwo, uwieńczone zdobyciem sztandaru i armatki. W rzeczywistości dopiero następnego dnia, i to dzięki szpiegom, którzy naprowadzili Rosjan na odpoczywających na Kozim Rynku powstańców, Moskale rozbili oddział i zdobyli opisane trofea. Zasługę przypisano mjr. Karlstedtowi z oddziału płk. Makarewskiego. Straty powstańców nie były wielkie, jednak trzecia ich część uległa rozproszeniu 9.

Istotną część powstańczej artylerii stanowiły armaty zdobyczne. Na Podlasiu walki z największą siłą wybuchły podczas ataku na Radzyń 22 stycznia 1863 roku. Kilkunastu powstańców, z Jakubem Jasińskim na czele, uderzyło wówczas na wartę stojącą pod szopą przy armatach. Jak wspominał jeden z uczestników „Za chwilę byliśmy w posiadaniu 12 dział i jaszczyków z amunicją. Nie było jednak można uprowadzić armat bez zaprzęgu. Stajnie z końmi i uprząż były pod bokiem, ale zabarykadowali się tam już zaalarmowani żołnierze rosyjscy”10. Okute wrota do stajni próbowano bezskutecznie sforsować siekierami. Tej samej nocy podlascy powstańcy przeprowadzili udane ataki na Łomazy, Łosice i Kodeń. W Kodniu zdobyli kilka dział, ale i tu z powodu braku koni nie zdołali ich zabrać.

Fot. 1. Zdobycie armat pod Węgrowem

 

Kilka innych oddziałów podlaskich o łącznej sile około 1000 ludzi założyło obozowisko pod Węgrowem. Tu, 3 lutego, napadł na nich silny oddział rosyjskiej piechoty i kawalerii. Polakami dowodzili Jabłonowski i Matliński. W szczególnej pamięci pozostał jednak dowódca kosynierów kpt. Mucha-Kuczkowski, który rzucił swoich 300 chłopów do ataku na stojące o 500 kroków działa artylerii konnej. Ubezpieczający armaty rosyjscy ułani pierzchli w nieładzie z pozycji na widok idącej ławy kosynierów. Rosyjskie działa pozostawione zostały bez osłony. Świadkowie tej bitwy, Napoleon Wroński i Józef Grabiec zgodnie stwierdzili, że „działa byłyby wzięte, gdyby nie pospieszny odwrót Moskali”. Również autorzy późniejszych opracowań powtarzają pogląd, że Rosjanom z trudem udało się uprowadzić armaty11. Prawdą jest więc, że działa spod Węgrowa nie zasiliły polskich szeregów. Czy rzeczywiście pozostały jednak niezdobyte? Przeczyć temu wydaje się przekaz Konstantego Borowskiego, według którego drobna szlachta podlaska, tworząca trzon kosynierów („co 20-ty miał starą zardzewiałą pukawkę”), poszła ławą na moskiewskie armaty i zdobyła całą baterię gołymi rękoma: „Obsiedli je jak pszczoły. Ale ponieważ wyszli na nieprzyjaciela z gołymi rękoma, bez koni, bez żadnej uprzęży, a Moskale uciekli z końmi, musieli uchodzić wobec powrotu Rosjan, którzy zorientowali się, że mają do czynienia z bezbronną grupą”12.

Niestety, nie zachowały się w całości wspomnienia gen. Walentego Lewandowskiego, który 6–7 lutego 1863 roku wraz z 500-osobowym oddziałem uczestniczył w bitwie pod Siemiatyczami. Przebieg walki znany jest jedynie z pobieżnych zapisków w zachowanych fragmentach jego pamiętników. Wprawdzie nie wspominał w nich o zdobytych armatach rosyjskich, lecz może tylko dlatego, że jego relacja jest niezwykle skrótowa. Na podstawie innych źródeł można natomiast wywnioskować, iż w pierwszym dniu bitwy w ręce oddziału Lewandowskiego dostały się dwa z czterech dział rosyjskich. Zanim zostały zdobyte wspierały rosyjskie natarcie, po czym, podczas odwrotu Moskali, ugrzęzły w błocie. Ich wzięcie poprzez atak rozkazał kosynierom Władysław Cichorski „Zameczek”13. Żaden z oddziałów tworzących w tej bitwie kombinowany korpus polski (Władysława Cichorskiego, Romana Rogińskiego, dr. Józefa Czarkowskiego) ani wówczas, ani po walce nie posiadał dział, sądzić więc można, że rosyjskie armaty dostały się w ręce płk. Lewandowskiego, pełniącego wówczas najważniejszą funkcję – naczelnika wojskowego województwa podlaskiego.

Ukazujący się w okresie powstania „Dziennik Poznański”, powołując się na korespondenta z Ełku i pruski „Leipzigzeitung”, zamieścił wiadomość, że w lasach pod Olszanką w okolicy Suwałk zebrała się dobrze uzbrojona powstańcza partia w sile trzech tysięcy ludzi. Można sądzić, że liczebność oddziału była mocno przesadzona (może nawet dziesięciokrotnie), gdyż nawet siły rosyjskie rozlokowane w tej okolicy nie przekraczały tysiąca. Według autora wspomnianej korespondencji, powstańcy zbliżyli się do Suwałk, a z miasta wyszły im naprzeciw wojska rosyjskie, które natarły na przednie straże powstańców, a następnie ruszyły w głąb lasu, paląc przy okazji najbliższą wieś. Tu Rosjanie zostali „obskoczeni” przez Polaków i zaczął się krwawy bój. W walce miało polec 200 Rosjan i 11 Polaków. Moskale zostali wyparci do Suwałk i przepędzeni przez miasto, a powstańcy zabrali 7 z 14 zostawionych na rynku armat, z którymi wycofali się do lasów14. Trzeba jednak zaznaczyć, że informacja ta jest mało precyzyjna, nie określa dokładnej daty wydarzeń, a przede wszystkim nie znajduje potwierdzenia w innych źródłach.

Zdobywane przez powstańców niemal gołymi rękami armaty stały się natchnieniem poetów opiewających powstańcze czyny:

Ruszył bić się z gołą pięścią,

Wrócił na armacie.

Towarzysząca powstaniu improwizacja w dziedzinie uzbrojenia nie ominęła artylerii. Z dworów i klasztorów wydobywano pamiętające czasy szwedzkiego potopu falkonety. Powstawały konspiracyjne gisernie i warsztaty. Lano działa mosiężne, żelazne, wykonywano je z rur kanalizacyjnych, a nawet z drewna.

Fot. 2. Drewniana armata wietnamska z 1862 roku

 

Tych ostatnich używano już podczas Wiosny Ludów, w powstaniu listopadowym, konfederacji barskiej, a nawet w XVII wieku, w 1863 roku nie stanowiły więc nowości. Jednak, jak to bywa z wynalazkami, niekiedy idą one w zapomnienie i po latach są odkrywane na nowo. Za ich „wtórnego” odkrywcę podczas powstania styczniowego można uznać Feliksa Szukiewicza, oficera carskiej artylerii, Polaka, a może Białorusina. W 1862 roku jego brygada zajmowała leże w Lubelskiem, a on sam kwaterował w dworze w Końskiej Woli. Prowadząc tam nudne, „psie życie”, skracał sobie wlokący się czas rozmyślaniami nad kwestią broni dla przyszłego powstania (jeszcze w Petersburgu należał do rewolucyjnego związku wojskowych i był w kontakcie z Zygmuntem Padlewskim). W swym notatniku napisał: „Znając ogromną przewagę sił tej strony wojującej, która rozporządza artylerią, a widząc, że przyszłym hufcom narodowym będzie jej właśnie najbardziej brakować, zacząłem projektować konstrukcję drewnianej, obitej żelaznemi obręczami armatki, z której w lasach, na bliską metę dałoby się choć parę razy sypnąć kartaczami”15. Szukiewicz pokrywał rysunkami i obrachowaniami całe arkusze, aż wreszcie udało mu się „zaprojektować coś pośredniego pomiędzy armatą a moździerzem, coś mogącego według teoryi wytrzymać kilka strzałów”16. Zastanawiając się nad sposobem transportowania projektowanej armaty, doszedł do przekonania, że najlepszym rozwiązaniem będzie umieszczenie jej na przodku od chłopskiego wozu.

Fot. 3. Drewniana armatka bułgarska
z okresu antytureckiego powstania kwietniowego 1877 roku

 

Tego rodzaju armatki spotykano w kilku oddziałach na terytorium Królestwa Polskiego, także na Podlasiu, Białorusi i Litwie. Aleksander Dziemianowicz – wzięty do niewoli powstaniec – zeznał w lipcu 1863 roku przed Mińską Komisją Śledczą, że działająca na Litwie 800-osobowa partia Apolinarego Świętorzeckiego rozrastała się wciąż o dezerterów z armii rosyjskiej, a nawet ochotników z Francji oraz że posiadała wiele broni, a między innymi armaty17. Być może była to celowa dezinformacja ze strony jeńca. Czy jednak jego zeznania były całkowicie zmyślone? Chyba nie, skoro część schwytanych powstańców, więzionych w wileńskiej cytadeli zeznało, że aresztowany przez Rosjan na stacji kolejowej Żasliai kancelista Dmitrij Bazanow osobiście dostarczał do ich oddziału tytoń, cygara, buty, herbatę, ładownice, pasy z polskimi herbami i wiadomości o ruchach wojsk, a co najistotniejsze – obiecywał znaleźć ślusarza do budowy drewnianych armat dla powstańczej partii Feliksa Wysłoucha i Buchowieckiego18. Na temat artylerii tego oddziału brak jest innych danych, natomiast wiadomym jest, że formował się w majątku Zalavas i był pierwszym oddziałem powstańczym w powiecie święciańskim. Walczył na Litwie, między innymi w Puszczy Prudnickiej, gdzie rozbił kilka rot wroga. Początkowo liczył 36 ludzi (ostatecznie 500), którym broń dostarczali: Stanisław Bukowski, wysłannik Komitetu Powiatowego z Deguciszek, skazany później na zesłanie oraz bracia Bielikowiczowie i Edward Bortkiewic z Gasperyszek. Niewykluczone, że również oni byli zaangażowani w działania na rzecz pozyskania dla oddziału drewnianych armat.

Zachowały się natomiast przekazy dotyczące armat należących do innych oddziałów litewskich. Nieco światła na ten temat wnoszą informacje rosyjskiego urzędnika J. N. Butkowskiego. Oglądał on arsenał zdobyty na oddziale księdza Łappy (późniejszego zesłańca), działającego w okolicach Borysowa w guberni mohylewskiej. Było tam wiele okazów zabytkowej, pordzewiałej i uszkodzonej broni, liczącej nawet 200 lat. Część pochodziła z czasów napoleońskich i stanowiła pozostałość po żołnierzach Wielkiej Armii, którzy w 1812 roku usiłowali się tam przeprawić na zachodni brzeg Berezyny. W okresach letnich, gdy wody rzeki opadały, w nadrzecznym piachu miejscowi chłopi odnajdywali karabiny i szable, które później przerabiali na narzędzia rolnicze lub przechowywali w chatach. Po latach, dowódcy działających w tej okolicy partii powstańczych, m.in. Ludwika Zwierzdowskiego „Topora” i Łappy, skupowali ją od nich, przeznaczając na uzbrojenie oddziałów. Jednak nie to budziło największe zdumienie Rosjan. Otóż sensacją była przejęta z tego oddziału niezwykła armata. Butkowski opisał ją następująco: „był to wydrążony pień osinowy i ustawiony na kołach; upewniano mię, że z takiej drewnianej armaty można wystrzelić pięć razy”19.

Fot. 4. Armata chińska z XIX wieku

 

Dowódcą jednej z partii powstańczych na Żmudzi był oficer artylerii rosyjskiej Apolinary Koszański (vel Kazański) ps. „Gleb”, który w powstaniu otrzymał stopień majora. Po wielu miesiącach uciążliwych pochodów i walk z tropiącymi go Rosjanami, przekroczył Niemen i po wkroczeniu w Augustowskie, w czerwcu 1863 roku, połączył się z działającym tam oddziałem Pawła Suzina20. „Gleb” przyprowadził ze sobą resztki swego oddziału złożonego z zagonowej szlachty, ale przede wszystkim dwie armaty własnej konstrukcji21. Brak jest jednak informacji o ich użyciu i dokonaniach w okresie, gdy oddział operował na Litwie. W ciągu wielu tygodni działań partyzanckich „Gleb”, jako artylerzysta, zapewne nie omieszkał wypróbować ich na wrogu. Działa te dość szczegółowo opisał rotmistrz Józef Karpowicz, gdy zobaczył je podczas spotkania obu partii w okolicach miejscowości Olita. Doszło wówczas do starcia z Rosjanami, w którym została użyta artyleria „Gleba”: „Przywiózł on własnej konstrukcji dwa działa […] wydrążone w kłodach dębowych obitych żelaznymi obręczami. Gdy jedni z nas dobierali się do wozów z prowiantami, inni zaś podziwiali owe arcydzieła sztuki puszkarskiej, padły nagle strzały. Był to oddział kozacki, który przechodził właśnie drugą stroną Niemna i nas w ten sposób niespodziewanie zaalarmował. Strzały nie były szkodliwe, nie było też obawy, by nieprzyjaciel przeprawił się na naszą stronę, gdyż promy były zniszczone, zresztą kozacy unikali okazji, w której można było oberwać po łbie. Atoli Gleb uważał, że właśnie nadarza mu się najlepsza sposobność popisania się przed całym naszym oddziałem. Kazał więc na gwałt zataczać swoje armaty na brzeg Niemnowy. Miał on też swoich wyszkolonych puszkarzy [artylerzystów] wśród szlachty, ci ustawili się, przejęci swoją ważną rolą, jeden ze szczotką [wyciorem], drugi z lontem. Działa były nabite już poprzedniego wieczora. Sam Gleb je wyrychtował, zakręcił drewnianą śrubę, potem zakomenderował po rosyjsku (gdyż po polsku nie mówił wcale): Pli! Rozległ się huk straszliwy, olbrzymi kłąb dymu zasłonił nam przez chwilę świat […] działo nabite już z wieczora, nabrzękłe następnie skutkiem deszczu, który lał całą noc – pękło. Połowę jego siłą wybuchu przerzuciło na drugą stronę Niemna, druga połowa warcząc i kręcąc się przewróciła kilkunastu kosynierów przyglądających się temu widowisku. Zza rzeki doszedł nas głośny śmiech kozaków. Gleb zaklął z rosyjska […] Suzin machnął tylko pejczykiem i odszedł. Lecz uparty Gleb nie dał za wygraną, kazał zatoczyć drugie działo, z którym powtórzyła się ta sama historia. Taki był żałosny koniec naszej artylerii”22. Namoknięte drewno lufy i powstałe w niej mikroszczeliny faktycznie mogły stać się przyczyną jej rozerwania. Możliwe też, że niefachowa obsługa użyła zbyt dużo prochu. Informacja o odrzuceniu wskutek detonacji połowy lufy może natomiast świadczyć o szczególnej metodzie jej konstrukcji. Przeważnie bowiem, aby uzyskać lufę drążono litą kłodę, a rzadko stosowano sposób łączenia dwóch podłużnie przepiłowanych połówek. To, co stało się z działkiem „Gleba” dowodziłoby, że zastosowano w nim tę drugą technologię.

Opisane przez Karpowicza zdarzenie śmiało można uznać jako wiarygodne, gdyż znajduje potwierdzenie w dwóch innych relacjach: Szymona Katylla oraz nieznanego żołnierza z oddziału Suzina. Relacja Katylla jest bardzo bliska opisowi Karpowicza. Zgadza się miejsce potyczki (brzeg Niemna, koło Olity) i jej okoliczności, choć mowa w nim o jednej tylko armacie: „Suzin kazał z broni palnej pukać do Moskwy przez Niemen, gdzie też po pierwszym wystrzale rozprysnęła się w drobne kawałki nasza dębowa armata”. I dalej: „Artyleria więc nasza przestała już być czynną”23. Drugi, anonimowy opis różni się od poprzednich w szczegółach i możliwe, że przedstawia inne zdarzenie, choć główną w nim rolę odgrywają te same litewskie armatki. Według relacji, nastrój w oddziale Suzina, stacjonującego w okolicach Kamiennej Góry, poprawiały śpiewki żołnierskie, wiersze i gawędy, jednak ducha i morale podnosiła przede wszystkim „fabrykująca się armata dębowa pod przewodnictwem P. (oficera artylerii rosyjskiej) przezywanego „ojciec-Armata” [to kolejny pseudonim „Gleba”]. Stojące w pobliskich Balwiczyszkach dwie roty Moskali (500 ludzi) miały do dyspozycji dwie armaty. Chcąc uniknąć konfrontacji, oddział ruszył ku Litwie, sforsowawszy uprzednio wody Niemna. Część Rosjan przeprawiła się jednak w ślad za powstańcami, obsadzając górę, budynki oraz wieżę kościoła, ostrzeliwując powstańców gęstym, lecz nieszkodliwym ogniem. Dla obrony przeprawy Suzin wezwał trzech „sztucerników”, zaś przeciw masie Rosjan, jaka zgromadziła się w jednym z domów, postanowił użyć swego drewnianego działa: „Uszykowano armatę, wymierzono, strzał padł, ale działo skutkiem danego naboju zostało rozerwane i szczęściem tylko zapalający P. ocalał. Jednakże, choć strzał był bezskutecznym, nie można powiedzieć, żeby nie był bez użytku, gdyż w szeregach nieprzyjacielskich sprawił ogromne zamieszanie”24.

Z tego opisu można wnioskować, że po stracie dwóch drewnianych armatek u brzegu Niemna, Gleb nie zrezygnował z ich budowy i skonstruował przynajmniej jeszcze jedną. Była podobna do poprzedniczek i jak one pękła podczas salwy. Po kolejnej nieudanej próbie Gleb nie zajmował się już konstruowaniem armat, natomiast kontynuował walkę jako samodzielny naczelnik partii powstańczej.

Na tym zdarzeniu nie zakończyła się jednak historia drewnianej artylerii na Litwie. 1 czerwca 1863 roku w Mołowidach oddział Władysława Wołodźko, pseudonim „Janko Kowal” połączył się z oddziałami pięciu powiatów: słonimskiego pod Franciszkiem Jundziłłem, obywatelem spod Słonimia (dowodził partią powstańczą liczącą 300 ludzi); wołkowyskiego pod dowództwem G. Strawińskiego ps. „Młotek”; prużańskiego pod dowództwem Szczęsnego Włodka ps. „Samucha”, naczelnika powiatu; grodzieńskiego pod płk. Władysławem Brandtem, oficerem z armii rosyjskiej (walczył w okolicach Grodna i Białegostoku) oraz nowogródzkiego pod Witoldem Miładowskim, szlachcicem i studentem z Nowogródka. Liczono, że po połączeniu się wszystkich tych partii siły powstańców wyniosą 10 tysięcy ludzi, okazało się jednak, że zebrano jedynie tysiąc. Dowództwo nad nimi objął Miładowski. Ogromnym atutem nowo utworzonego korpusu stała się jego artyleria. Powstaniec Wandalin Czernik odnotował: „Na placówce zaś ustawione były dwie dębowe armaty, obciągnięte żelaznymi obręczami i one stanowiły naszą artylerię. Dodały one powstańcom wielkiej otuchy”. Gdy po dwóch dniach postoju, od strony Słonimia powstańców litewskich zaatakował rosyjski oddział pod dowództwem płk. Bułharyna, otworzono z nich ogień na nacierającą piechotę. Chociaż po czterech wystrzałach obie armaty pękły, ich ogień wpłynął na dalszy przebieg bitwy, bo przekonał Rosjan, że powstańcy dysponują artylerią. Być może to właśnie dzięki temu bitwa pod Mołowidami została wygrana. Wprawdzie poległo 18 powstańców lecz zabitych Moskali było 24025.

Warto zastanowić się nad tym, który z oddziałów przybyłych na koncentrację w Mołowidach przyprowadził armaty. Nie mógł być to oddział próżański ani grodzieński, bo oba odeszły już na drugi dzień z powodu niespełnionych ambicji ich dowódców i w bitwie nie uczestniczyły. Przypuszczać można, że był to oddział słonimski pod dowództwem Jundziłła, gdyż wiadomo, że to właśnie on nie tylko gromadził i zdobywał broń (na przykład w bitwie po Litwinowem 28 maja), ale zadbał również o jej produkowanie. Do obozu pod Mołowidami ściągał z okolicy wszelką broń, w tym strzelby myśliwskie. Z pobliskich wsi sprowadził cztery kompletne kuźnie, w których wykuwano obosieczne kosy. Najprawdopodobniej wtedy właśnie kazał też cieślom wydrążyć drewniane kłody, a kowalom okuć je obręczami26.

Wszelkie dostępne dane, choć nie wszystkie w pełni udokumentowane, pozwalają określić łączną liczbę drewnianych armat znajdujących się w rękach litewskich powstańców 1863 roku na osiem sztuk. To liczba odpowiadająca baterii regularnego wojska. Stanowiły niezwykle ważne uzupełnienie uzbrojenia oddziałów powstańczych. Ich wytworzenie było tanie i łatwe, nawet dla mało fachowych rzemieślników. Strzelały przeważnie kartaczami i choć ich donośność była mniejsza, to skuteczność ognia była porównywalna do armat spiżowych. Ważnym efektem było ich oddziaływanie psychologiczne na wroga: zaskoczenie, strach i respekt wobec powstańców. Dla Rosjan drewniane armaty były też ciekawostką militarną. Te, które nie popękały, a zostały zdobyte, tryumfalnie odwozili do Petersburga. Tak było z armatkami Mariana Langiewicza i niektórymi litewskimi.

Niezależnie od historycznego okresu wytwarzania drewnianych armat oraz miejsca ich użycia, tylko w niewielkim stopniu różniły się one od siebie. Wykonywano je z pni o różnej wielkości (miały rozmiary od 50 do 190 cm, a niekiedy nawet większe), z drewna dębowego, bukowego, osikowego, czereśniowego, wiśniowego i bambusa. Były okuwane żelaznymi obręczami, oplatane linami, obijane miedzianą blachą, a jeszcze inne pozbawione wzmocnień. Budowano je z wydrążonych pni, choć bywało, że składano z dwóch połówek, a nawet większej ilości klepek. Do transportu często osadzano je na prostych lawetach, którymi były przodki od wozów. Inne noszono jak karabiny – na ramieniu. Przeważnie zdolne były oddać tylko jeden strzał, lecz zdarzały się i takie, które rozrywały się dopiero po ósmym wystrzale. Niekiedy niefachowa obsługa sprawiała, że przyczyną rozerwania był nadmiar użytego prochu. Drewniane lufy mogły też namoknąć od deszczu, co wywoływało powstawanie w nich szczelin, a w efekcie podobny skutek. Brak dostępu do metalu lub giserni powodował, że użytkownicy drewnianych armat zmuszeni byli strzelać z nich kamiennymi, ceramicznymi, a nawet drewnianymi kulami. Przeważnie stosowano pociski kartaczowe ze skrawków metalu, a nawet szkła. Jednak najistotniejszym dla nich wszystkich wspólnym mianownikiem było to, że pojawiały się głównie wśród rebeliantów, buntowników, powstańców. Ludów materialnie i technologicznie zapóźnionych, pozbawionych innych możliwości inżynieryjnych lub odpowiednich warunków dozbrojenia się.

  

  

  


  

do spisu treści

następny artykuł