AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE TOWARZYSTWO NAUKOWE
Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ... |
Tadeusz Radziwonowicz
Z taboru do miasta. O osiedlaniu i „produktywizacji” ludności cygańskiej na Suwalszczyźnie
cz.2 z 2
Zasadniczą sprawą, którą władze musiały niezwłocznie zająć się już wiosną 1964 roku, było zapewnienie rodzinom cygańskim mieszkań. Problem ten rozwiązywano różnie, ale niemal wszędzie nieprzygotowana do tego administracja borykała się z nim latami, choćby z powodu ogólnych kłopotów mieszkaniowych. W Augustowie i Sejnach zdecydowano o wybudowaniu baraków z mieszkaniami, co kosztowało około 360 tys. złotych. Część Cyganów zanim się do tych budowli wprowadziła, musiała przez dłuższy czas egzystować w namiotach rozbitych w lesie, na wyznaczonym terenie. Tak było w Augustowie, gdzie trzy rodziny wegetowały w namiotach, w których jak przyznawali urzędnicy, warunki bytowe pozostawiały wiele do życzenia. I choć władze miejskie zostały zobowiązane do przydziału mieszkań, to do ostatnich dni października 1964 roku kwestii tej nie potrafiły rozwiązać. Dopiero w 1965 roku augustowskich Romów zakwaterowano w pośpiesznie i niedbale postawionym baraku z energią elektryczną, w którym mieszkania składały się z pokoju i kuchni. Oceniano, że warunki do życia są w nim dostateczne, stan sanitarny – względnie dobry, a otoczenie czysto utrzymane, choć nie wybudowano studni i brakowało wody nadającej się do użytku. Innym razem zauważono jednak, że w baraku nie uszczelniono otworów okiennych, drzwiowych oraz podłogi i dlatego zimą warunki mieszkaniowe będą nie do zniesienia. O usunięcie powyższych zaniedbań Prezydium PRN w Augustowie zwróciło się do władz miasta w uchwale z 8 września 1965 roku „w sprawie udzielenia dalszej pomocy ludności cygańskiej zamieszkałej na terenie powiatu augustowskiego”. Prawdopodobnie jeszcze przed nadejściem zimy barak został ocieplony i rozwiązano problem z wodą26. W Suwałkach, gdzie Cyganów było więcej niż w sąsiednich miastach, zdecydowano o ich rozproszeniu. Dlatego w okresie od kwietnia 1964 do końca 1966 roku przydzielono im 12 mieszkań w dość odległych od siebie miejscach. Warunki w tych lokalach określano jako na ogół dobre, ale dwie rodziny zajmowały izdebki bez elementarnych urządzeń, kwalifikujące się do kapitalnego remontu. Niektóre mieszkania były przeludnione i pod tym względem nie odpowiadały nawet ówczesnym standardom. Na przykład jesienią 1968 roku przy ulicy Gałaja w jednym, małym pokoju mieszkały dwie rodziny, które liczyły 10 osób. Ponoć w większości mieszkań panowały porządek i czystość. Choć w informacjach urzędnicy nie stwierdzali dewastacji, to i takie przypadki się zdarzały. Umeblowanie, częściowo pozyskane z zakładów pracy, było skromne, ale podkreślano, że prawie każda rodzina miała radioodbiornik. Żadna z nich, mimo propozycji, nie chciała wstąpić do spółdzielni mieszkaniowej lub nabyć działki budowlanej. Aby poprawić warunki niektórym rodzinom, remontowano zajmowane przez nie lokale, ewentualnie przesiedlano do innych, o wyższym standardzie. Nie zawsze było to możliwe, a niewykluczone, że brakowało też i dobrej woli. Na przykład, jeszcze w 1970 roku Cyganie mieszkali w budynku przy ulicy Dzierżyńskiego, który od kilku lat był przeznaczony do rozbiórki. Nawet jeśli rodziny cygańskie zostały zakwalifikowane jako te, które miały otrzymać mieszkanie, to nie oznaczało jeszcze, że zostanie im ono możliwie szybko przyznane. W praktyce władze Suwałk przydzielały je najpierw osobom wykwaterowanym z pomieszczeń niemieszkalnych, z budynków przeznaczonych do rozbiórki i z lokali nadmiernie zagęszczonych, a w ostatniej kolejności Romom. Może taka sytuacja była jedną z przyczyn ich częstych wyjazdów z Suwałk. To również mogło być przyczyną tego, że w latach 1967–1970 w Suwałkach zajętych było pięć mieszkań oraz jedno w PGR Podgórze, a pozostałe podobno stały lub bywały puste27. Po osiedleniu, gdy bliżej zainteresowano się Cyganami, zauważono, że stan ich zdrowia i higieny znacząco odbiegał od tego, który uznawano za normalny. W szczególności dotyczyło to kobiet i dzieci. Dlatego tak ważne stało się roztoczenie nad nimi opieki lekarskiej i pielęgniarskiej, a także udzielanie potrzebującym (do których zaliczała się większość) wsparcia finansowego oraz materialnego w postaci żywności, odzieży, opału. W powiecie augustowskim początkowo nie zajmowano się tym w szczególny sposób. Nie rozpoczęto badań profilaktycznych, z opieki szpitalnej korzystali nieliczni, a szczepieniami ochronnymi objęto zaledwie dwoje dzieci i to tylko urodzone w szpitalu. W ramach pomocy doraźnej Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej Prezydium PRN oraz Powiatowy Komitet Pomocy Społecznej w Augustowie przyznał czterem osobom zapomogi, a 11 otrzymało paczki z żywnością oraz odzieżą28. W kolejnych latach rozszerzono zakres opieki zdrowotnej oraz zwiększono udzielaną pomoc, szczególnie materialną. W 1966 roku w powiecie suwalskim ze wsparcia finansowego oraz pomocy w postaci żywności, odzieży i opału skorzystało kilkanaście rodzin (np. 13 rodzinom wydano 26 paczek żywnościowych). Wydano na ten cel ponad 16 tys. złotych. Natomiast w latach 1966–1969 na wsparcie materialne przeznaczono kwotę ponad 30 tys. złotych. Rozpoczęto też wypłacanie niektórym Cyganom zasiłków z tytułu bezrobocia. W marcu i kwietniu 1965 roku poddano ich badaniom rentgenowskim, a wszystkie dzieci szczepieniom ochronnym. W 1966 roku, w wyniku przeprowadzonych badań profilaktycznych, ukierunkowanych na wykrycie wśród Romów gruźlicy, chorób wenerycznych, jaglicy i chorób zakaźnych, stwierdzono kilkanaście przypadków różnych chorób. Sześciu osobom wydano więc zaświadczenia kwalifikujące do bezpłatnego leczenia. Badaniami profilaktycznymi objęto 11 uczących się cygańskich dzieci. Mimo szeroko prowadzonej akcji informacyjnej, matki dość opornie zgłaszały się z dziećmi na szczepienia. Na potrzebę zachowania higieny osobistej, mieszkań oraz odżywiania wskazywały pielęgniarki z rejonów leczniczo-zapobiegawczych w czasie wizyt domowych w rodzinach cygańskich. W 1967 roku w powiecie suwalskim wszystkich Cyganów objęto badaniami profilaktycznymi oraz szczepieniami ochronnymi, a niektórych skierowano na leczenie ambulatoryjne. W 1970 roku badaniom profilaktycznym poddano 21 osób, szczepieniom ochronnym – 23, bezpłatnemu leczeniu ambulatoryjnemu – aż 20, zaś trzy Cyganki skorzystały z bezpłatnego leczenia szpitalnego. Dzieci zostały objęte szczepieniami ochronnymi, jak również opieką profilaktyczną i leczniczą w poradni D29. Pomimo różnych problemów, już w 1967 roku lekarz Zygmunt Kubaszewski ocenił, że Cyganie w coraz większym zakresie korzystają z opieki zdrowotnej i „(…) przyzwyczajają się do tych dobrodziejstw. Cyganka korzystając ze szpitala położniczego stwierdza, że jest lepiej rodzić w szpitalu niż w lesie. Cyganie sami wzywają pogotowie, korzystają z jego pomocy i sami proszą o skierowanie do szpitala. Poddają się operacjom. Dzieci cygańskie są szczepione i zgłaszają się do tego zabiegu same”30. Bez wątpienia, Romowie zmuszeni do osiedlenia się, pozbawieni możliwości funkcjonowania i radzenia sobie w tradycyjny sposób, potrzebowali opieki ze strony administracji. Stosunkowo szybko władze zorientowały się jednak, że wsparcie materialne pomoże egzystować m.in. tym Cyganom, którzy zdecydują się szukać źródeł utrzymania innych niż praca i będą unikać zatrudnienia. Zjawisko to rzeczywiście mogło w znaczącym stopniu utrudniać tak zwaną „produktywizację” ludności cygańskiej i przeszkodzić w szybkim osiągnięciu tego celu. Dlatego nie zawsze administracja pomagała w rozwiązywaniu problemów bytowych, a starała się deklarować wsparcie tym Cyganom, którzy gotowi byli podjąć pracę, zwłaszcza w tak zwanej gospodarce uspołecznionej. W styczniu 1965 roku Prezydium PRN w Augustowie zaleciło kierownikowi Wydziału Zatrudnienia, by ponownie przeprowadzono rozmowy z Cyganami, zapewne głównie z kobietami, w sprawie ich zatrudnienia. Wydział miał wystąpić z wnioskami do Powiatowego Komitetu Pomocy Społecznej o ograniczenie zapomóg tym, którzy odrzucili konkretną propozycję podjęcia pracy31. Gdy w 1967 roku jedna z rodzin z powiatu suwalskiego ubiegała się o przydzielenie gospodarstwa rolnego, to Urząd Spraw Wewnętrznych Prezydium WRN w Białymstoku na złożone podanie odpowiedział: „Obywatel dotychczas był zatrudniony w PGR Zielone Kamedulskie i otrzymywał wynagrodzenie miesięczne około 2.200 zł. Jednak, jak wynika z opinii Kierownictwa PGR Obywatel wolał zajmować się handlem koni niż uczciwie zarabiać pieniądze pracując nadal w PGR. Z tych to względów Obywatel winien przystąpić do pracy zarobkowej w miejscowym gospodarstwie państwowym w charakterze oborowego, a syna namówić również do pracy fizycznej w przedsiębiorstwie budowlanym, gdzie już pracował. W razie nie przystąpienia do pracy zawodowej nie należy oczekiwać jakiejkolwiek pomocy ze strony organów administracji państwowej”32. Kłopoty związane z zatrudnianiem Cyganów miały głębsze podłoże niż tylko udzielana im pomoc. Stanowiły je wielowiekowe przyzwyczajenia i mentalność, wynikające stąd ich trudności z adaptacją w środowisku pracy, brak przydatnych kwalifikacji oraz analfabetyzm. W nowej sytuacji życiowej wielu Cyganom przydały się więc doświadczenia i umiejętności wyniesione jeszcze z taboru. Władysław Dąbrowski wspomina: „Handlowałem końmi. Zawsze jeździłem po jarmarkach, to w Augustowie byłem, to w Sejnach, to mnie ludzie znali (…). A ja dopomagałem ludziom wybierać konie. W Suwałkach jednemu pomogłem: (…) I tak zarabiałem po parę złotych, handlując końmi. Tam aż pod granicę, do Litwinów jeździłem. (…) Przez moje ręce przeszło koni więcej niż na mojej głowie włosów. Od szesnastu lat handlowałem. Jak jeździliśmy taborem, to też handlowaliśmy końmi”33. Natomiast w pamięci jednej z mieszkanek Sejneńszczyzny zachował się taki, może nieco wyidealizowany obraz Cyganów: „Stali tutaj w Borku. Jako podlotki wróżyć szłyśmy sobie, bo to wszystko ciekaw, ale czym płacić. Za darmo nie wróżyli. (…) Mężczyzn pracujących nie widziałam. One wróżyły i one chyba na życie zarabiały. Ale potem wsadzili Cyganów koło bojni, tam do tych baraków. Pamiętam, że jedna Cyganka była strasznie pracowita i pomagała u Majewskich. (…) Bardzo dobrze wspomina się tych Cyganów, bo ani kradli, ani rabowali i dobrze pracowali”34. Szczególną uwagę do likwidacji uprawianego zarobkowo przez cygańskie kobiety procederu wróżenia z kart przywiązywało Prezydium PRN w Augustowie. Organ ten we wrześniu 1965 roku postanowił „Wystąpić z wnioskiem do Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Augustowie o większe zainteresowanie się Cygankami zajmującymi się wróżeniem z kart w celu niedopuszczenia do omawianej działalności w miejscach publicznych”. Jak stwierdzono, „(…) z zatrudnieniem Cyganek w uspołecznionych zakładach pracy nie ma żadnych trudności, ale one nie chcą pracować, a wolą chodzić po parku miejskim i wróżyć”35. Wczesną wiosną 1964 roku w województwie białostockim z zameldowanych i zdolnych do pracy 130 mężczyzn oraz 145 kobiet, pracę podjęło tylko 15 osób i to na okres sezonowy, przy pobielaniu kotłów. Większość Cyganów odmawiała podjęcia pracy innej niż kotlarstwo, wiedząc zapewne, że ograniczone możliwości nie pozwalały na zatrudnienie ich w tym zawodzie. Korzystając z pewnej bezradności administracji, mężczyźni znaleźli sposób będący namiastką wędrownego trybu życia, mianowicie jeździli po jarmarkach i handlowali końmi. Zdaniem władz, pozwalali sobie, zapewne nie wszyscy, na drobne kradzieże pieniędzy i bardziej wartościowych drobnych przedmiotów. Kobiety przeważnie wróżyły i wypraszały datki. Do października 1965 roku w województwie białostockim zatrudnionych było 46 Cyganów w 28 zakładach. Podobno znaczna ich część pracowała dobrze, ale zbyt wielu rezygnowało i opuszczało swe stanowiska oraz zakłady bez wypowiedzenia. Porzucający pracę zaczęli domagać się zapomóg pieniężnych i paczek żywnościowych. Postulowali, by władze zezwoliły na powrót do koczownictwa, jeżeli nie udzielą im wystarczającego wparcia. Takie stanowisko zajęli między innymi Cyganie z Suwałk i Sejn. Byli tacy, którzy wręcz pytali: „(…) jeśli pójdą do pracy, to z czego będą żyć” i wskazywali, że gdy „(…) pojadą na wieś za uproszonym i z wróżbą to więcej zarobią niż pracując w zakładach pracy”36. Z problemem zatrudniania Cyganów stosunkowo nieźle poradziły sobie władze powiatu augustowskiego. Tu w 1965 roku, z 15 zdolnych do pracy, 8 osób skierowano do pracy fizycznej. W Wytwórni Tytoniu Przemysłowego w Augustowie zatrudniono 5 osób, a pozostałych w innych augustowskich zakładach: Rejonie Produkcji Niedrzewnej „Las”, Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Ośrodku Remontowo-Budowlanym Rejonu Lasów Państwowych. Cyganie raczej niechętnie podejmowali pracę, a zmieniając ją lub porzucając tłumaczyli, że nie odpowiada ich kwalifikacjom. W opinii urzędników byli zainteresowani pracą lekką, dobrze płatną i niewymagającą nauki zawodu. Równocześnie nie chcieli podejmować zajęć przeznaczonych dla robotników niewykwalifikowanych, ponieważ uważali, że zarobki są zbyt niskie. Z kolei, gdy proponowano im przeszkolenie na blacharza, murarza, czy zduna, reagowali odmową. Dotyczyło to również kobiet. W Augustowskim Przedsiębiorstwie Budowlanym próbowano przygotować 7 kobiet do zawodu malarza, ale te bez podania powodów nie zgodziły się na uzyskanie takich kwalifikacji. Mimo różnorakich trudności, w każdej cygańskiej rodzinie w Augustowie przynajmniej jedna osoba pracowała37. Gorzej sytuacja przedstawiała się w powiecie suwalskim. W 1967 roku, na kilkanaście zdolnych do pracy osób, pracę fizyczną podjęło sześć (dwie kobiety sezonowo w Zakładach Jajczarsko-Drobiarskich, dwóch mężczyzn w PGR Zielone Kamedulskie przy wypasie bydła, pozostali w Przedsiębiorstwie Budownictwa Rolniczego i w Powiatowym Zarządzie Dróg Lokalnych), a w 1968 roku tylko trzy, w tym przez pewien okres jedna kobieta. Licząc na zapomogi, Romowie chętniej podejmowali prace sezonowe, zwłaszcza w lecie. Odmowę zatrudnienia uzasadniali złym stanem zdrowia, choć przeprowadzone badania lekarskie najczęściej tego nie potwierdzały, a w przypadku kobiet argumentem była konieczność opieki nad dziećmi. Z kolei zakłady z oporami przyjmowały Cyganów do pracy, czego powodem był rozpowszechniony pogląd o ich skłonnościach do kradzieży. Zdaniem urzędników ci, którzy zostali zatrudnieni, pracowali wydajnie, a zakłady nie miały do nich zastrzeżeń38. Opinia ta nie zawsze odpowiadała prawdzie. Na przykład „Parę Cyganek przyuczono do zawodu krawieckiego. Jednakże zakład pracy miał z nich małe korzyści, gdyż w czasie pracy Cyganki wróżyły i nie tylko, że same nie pracowały, ale i inne pracowniczki były w ten sposób odciągane od pracy”39. W połowie 1970 roku władze powiatu suwalskiego przyznały, że w dziedzinie aktywizacji zawodowej Cyganów poniosły porażkę. W materiale przygotowanym na posiedzenie Prezydium PRN w Suwałkach odnotowano między innymi: „W gospodarce uspołecznionej pracuje tylko jeden Cygan – Stefan Doliński, w P[owiatowym] Z[arządzie] D[róg] L[okalnych]. Drugi Cygan Jan Kurlanda pracuje prywatnie jako wozak. Pozostali Cyganie nie pracują. Cyganie nie zgłaszają się do Wydziału Zatrudnienia i nie ubiegają się o pracę. Częste rozmowy przeprowadzone przez tut. Wydział na temat podjęcia pracy nie odnoszą rezultatów. Nadal utrzymują się z żebraniny i wróżenia. Cyganka Regina A[…] mimo starań czynionych przez Spółdzielnię Niewidomych pracy nie przyjęła oświadczając, że z proponowanych jej zarobków nie utrzyma się. W latach poprzednich więcej Cyganów pracowało w zakładach uspołecznionych niż obecnie”40. Ważką przeszkodą w zatrudnianiu Cyganów był brak wykształcenia. Instytucje, które zajmowały się szkoleniem zawodowym nie przyjmowały ich na kursy, ponieważ nie posiadali wykształcenia podstawowego i w zdecydowanej większości byli analfabetami. Tylko nieliczni zdołali ukończyć dwie, maksymalnie pięć klas szkoły podstawowej. W niektórych miastach próbowano objąć dorosłych nauczaniem. Na przykład w Ełku zorganizowano kurs nauki początkowej dla 9 osób, ale działania te były skazane na niepowodzenie, ponieważ Cyganie nie chcieli zdobywać czy uzupełniać wykształcenia. Niektórzy z nich, zainteresowani pracą w zawodzie rzemieślniczym, nie posiadali kart rzemieślniczych ani odpowiednich dokumentów do ich uzyskania. Najczęściej dorośli Cyganie nie mieli żadnego zawodu wyuczonego czy wykonywanego, a wyjątkami były osoby podające się za krawcową, muzykanta, kotlarza, pracownika fizycznego41. O ile władze mogły sobie pozwolić na rezygnację z kształcenia dorosłych, to objęcie powszechnych nauczaniem dzieci potraktowały z całą powagą, choć zaangażowane w realizację tego zadania szkoły oraz administracja oświatowa natrafiały na szereg problemów i barier. Pokonywać je musieli również Cyganie, a zwłaszcza ich dzieci (i to w różnym wieku), u których spotkanie ze szkołą wywoływało wręcz szok. Leokadia Dąbrowska dokładnie zapamiętała, że: „Poszliśmy tam – pamiętam to jak dziś – ja, dwie moje siostry i mój brat. (…) Od wujka dwie dziewczyny. To my zamiast do tej szkoły… Zaszliśmy oczywiście, ale jak spojrzeliśmy na ten budynek taki wielki, korytarze takie długie… (…) A w życiu! Nikt nas nie zatrzyma. Jak to wszystko zobaczyliśmy, uciekliśmy, wszystkie dzieci. (…) No i mój tata zaczął krzyczeć na nas, grozić, że jeżeli nie pójdziemy do szkoły … No tak jak to rodzice. Na drugi dzień więc poszliśmy do tej szkoły i pozwoliliśmy sobie rozmawiać z nauczycielem. Zaprowadził nas do klasy, była tylko sama nasza klasa – żadnej innej nie było – i dla tych małych, i dla tych dużych dzieci. Pierwsza klasa szkoły podstawowej”42. Trzeba przyznać, że wśród rodziców cygańskich dzieci, ojciec Leokadii Dąbrowskiej należał chyba do mniejszości. Inni tłumaczyli, że ich dzieciom nauka nie jest wcale potrzebna, skoro sami jakoś bez niej radzili. Byli tacy, którzy nieobecność swoich dzieci w szkole usprawiedliwiali złą sytuacją mieszkaniową i brakiem warunków do nauki. W 1964 roku, po rozpoczęciu akcji, w województwie białostockim na 215 dzieci naukę podjęło tylko 50. W połowie lat 60. na ogólną liczbę 127 dzieci cygańskich zapisano do szkół 120, ale obowiązku szkolnego nie spełniało kilkanaścioro z nich. Na 112 dzieci regularnie do szkoły uczęszczało 90. Z rodzicami, którzy naruszali przepisy o obowiązku szkolnym, przeprowadzane były rozmowy. Za niedopełnienie obowiązku szkolnego sankcje karne stosowano raczej tylko w pojedynczych przypadkach, ale już na początku roku szkolnego wydziały spraw wewnętrznych prezydiów PRN zwracały się do kierownictw szkół o udzielenie informacji, czy dzieci cygańskie podjęły naukę. Generalnie, w ich przypadku nauka kończyła się na szkole podstawowej. By umożliwić rodzinom cygańskim kształcenie dzieci, wydziały oświaty w powiatach województwa wydały 110 tys. złotych na zakup książek, ubrań, obuwia, a także organizowały dożywianie dzieci43. W 1965 roku w Augustowie, z siedmiorga dzieci w wieku szkolnym do dwóch szkół podstawowych uczęszczało systematycznie i bez konieczności karania rodziców, sześcioro dzieci w tym pięcioro do Szkoły Podstawowej nr 2 i jedno do szkoły nr 3. W powiecie suwalskim również udało się objąć nauczaniem w różnych szkołach podstawowych na terenie miasta (nr 2, 3 i 4) większość, bo 7–11 z kilkanaściorga dzieci z cygańskich rodzin. Niestety, z powodu rozpoczynanych przeważnie wiosną wyjazdów rodziców, gorzej było z kontynuacją nauki. Choć wzywano ich, by wysyłali dzieci do szkół systematycznie, niektóre z nich chodziły do szkoły jesienią i zimą, inne dopiero od stycznia. Głównie z powodu słabej frekwencji i narastających zaległości w nauce, stosunkowo często dzieci nie otrzymywały promocji do następnej klasy. Na przykład w roku 1969/1970 z 12 dzieci do szkół uczęszczało 10, ale promocje do następnej klasy otrzymała tylko połowa z nich44. Problemy dydaktyczne i wychowawcze w pracy z cygańskimi dziećmi wynikały po części z ich często słabej znajomości języka polskiego, a nawet z wieku, w którym rozpoczynały lub kontynuowały naukę. I tak, na przykład w roku szkolnym 1967/1968 do klas I–V w szkołach podstawowych w Suwałkach i Zielonem Kamedulskiem uczęszczało 11 dzieci z roczników 1952–1960. Wśród nich był m.in. 15-letni chłopiec – uczeń klasy II, a dwoje 14-latków uczyło się w klasach III i IV. W opinii nauczycieli uczniowie „przerośnięci” stawali się dziećmi trudnymi i sprawiali kłopoty wychowawcze, gdyż mając bogatsze doświadczenie życiowe, bardzo praktyczne podejście do otaczającej ich rzeczywistości i inny poziom inteligencji, wywierali niekorzystny wpływ na znacznie młodsze dzieci ze swoich klas. W niektórych przypadkach trudne warunki mieszkaniowe sprawiały, że dzieci Cyganów nie mogły uczyć się w domach i musiały zostawać w szkołach po lekcjach. Nauczyciele starali się traktować dzieci cygańskie na równi z innymi, a niektóre z nich włączać do pracy w samorządzie uczniowskim, a także do udziału w uroczystościach i reprezentowania szkoły na zewnątrz. Stosunkowo rzadko, i to raczej na krótko, udawało się zapisać je do harcerstwa. Na przykład w 1966 roku w powiecie suwalskim z 14 dzieci dwoje należało do drużyny harcerskiej, a troje do zuchowej. Młodzież romska nie należała do organizacji młodzieżowych, ponieważ nie uczyła się w szkołach ponadpodstawowych45. Współpraca szkół z rodzicami, a przede wszystkim z matkami, czasem układała się dość dobrze. Niektórzy rodzice zainteresowanie postępami w nauce dzieci ograniczali jednak tylko do obecności na wywiadówkach. Byli też tacy, którzy nie brali w nich udziału. W pismach suwalskich szkół do władz powiatowych można natrafić na informacje i opinie świadczące o problemach w pracy z cygańskimi dziećmi: „Rodzice, a raczej matki na wezwanie nauczycielki do szkoły przychodzą, ale dzieci często opuszczają lekcje, nie odrabiają prac domowych, nie przynoszą przyborów szkolnych.”46; „Do szkoły chodzi systematycznie, uczy się bardzo słabo. (…) nie robi żadnych postępów w nauce. (…) Bardzo dużo dni opuszcza, jest bardzo zaniedbana w domu. Uczy się słabo. (…) Rodzice dzieci cygańskich rzadko kontaktują się z wychowawcami. Dzieci przychodzą do szkoły zaniedbane, często brudne.”47; „Wymienieni uczniowie do szkoły uczęszczają niesystematycznie, zwłaszcza Leszek i Waldemar dużo opuszczają. Wyniki w nauce osiągają dostateczne. (…) Kontaktu z rodzicami szkoła i wychowawcy nawiązać nie mogą, ponieważ ojciec siedzi w więzieniu, a matka każdego dnia wychodzi na wieś i nigdy nie można zastać w domu. Na zebrania rodzicielskie, ani na wezwania nie przychodzi do szkoły”48. Szkoły i władze oświatowe pomagały rodzinom cygańskim nie tylko po to, by umożliwić naukę ich dzieciom. Według informacji za rok szkolny 1968/1969, w powiecie suwalskim „W celu zwalczania żebractwa u dzieci otoczono je opieką, umieszczono w świetlicy szkolnej, przydzielono zapomogi, za które kupiono ubranie, obuwie i inne niezbędne rzeczy, i w ten sposób starano się zaspokoić niezbędne potrzeby i zapobiec żebractwu. Formami opieki, jakimi otoczono dzieci cygańskie jest w największym stopniu opieka świetlicowa, gdzie otrzymują wyżywienie i pomoc w nauce i tylko dlatego dzieci wykazują dostateczne postępy w nauce. Kontakt rodziców ze szkołą jest znikomy, z wyjątkiem jednej matki, która utrzymuje stały kontakt ze szkołą. W 1968 roku jedno dziecko korzystało bezpłatnie z półkolonii, dwoje dzieci z przyznanych im półkolonii nie korzystało. Młodzież i dzieci cygańskie nie należą do żadnej organizacji”49. Zakres i wartość udzielanej pomocy rodzinom z dziećmi w wieku szkolnym były oczywiście różne. Na przykład Wydział Oświaty Prezydium PRN w Augustowie w roku szkolnym 1964/1965 wsparł troje dzieci zakupionymi ubraniami, butami, przyborami szkolnymi oraz w kilku przypadkach udzielił pomocy pieniężnej na łączną kwotę ponad 3 tys. złotych. W 1966 roku w powiecie suwalskim ośmioro dzieci korzystało z bezpłatnego wyżywienia, tyle samo otrzymało zapomogi po 100 zł oraz ubrania na sumę 1000 zł, a pięcioro stypendia po 60 zł miesięcznie”50. Jak wynika z cytowanych fragmentów źródeł, zdecydowana większość dzieci, jeśli nie wszystkie, miała znaczne trudności w nauce. Do tego dochodziły kłopoty wychowawcze, w tym zwłaszcza początkowo, konflikty w kontaktach z rówieśnikami. Leokadia Dąbrowska wspomina, iż jej syn „Adaś poszedł do szkoły, od siedmiu lat. I już oczywiście w pierwszej klasie była bójka, od pierwszego dnia. (…) Bo cała klasa zaczęła go przezywać, dokuczali jemu, to on jedno dziecko tak uderzył, że wybił mu zęba. Poszłam do szkoły (…) walczyłam o swoje dzieci i jakoś on później sobie radził, dzieci przyzwyczaiły się do niego”51. Osiedlenie Romów w miastach zostało przyjęte raczej z obawą i pewną niechęcią przez ich mieszkańców, choć na przykład w Augustowie w 1964 roku nie odnotowano problemów we współżyciu z ludnością polską. Natomiast w Suwałkach do urzędów zaczęły płynąć skargi właścicieli domów, w których Cyganie zamieszkali, z powodu wyłamywania płotów, czy dewastowania mieszkań. Milicja otrzymywała dużo zgłoszeń o dokonywanych przez Cyganów kradzieżach kur, choć przeważnie nie udawało im się niczego udowodnić. W 1965 roku Komenda Powiatowa MO w Suwałkach w celu likwidacji wróżbiarstwa, żebractwa, kradzieży czy włóczęgostwa przeprowadziła rozmowy z Cygankami. Te tłumaczyły, że wszelkie wykroczenia, jakich się dopuszczają, są spowodowane niskimi zarobkami osób starających się utrzymywać ich rodziny52. Akcja ta nie przyniosła oczekiwanych wyników. Parę lat później zastępca komendanta powiatowego stwierdził: „W miejskim parku Cyganki nie dają spokoju przechodniom, a szczególnie dokuczają dzieci cygańskie, wyłudzają od przechodniów drobne kwoty na łakocie i jeżeli datków nie otrzymują, wyzywają przechodniów i nawet plują itp. Drugą plagą jest wróżenie, przy tej okazji Cyganki wyłudzają nawet większe kwoty, a następnie oszukane wnoszą skargi do MO. Wnioski za tego rodzaju wykroczenia /wróżenie/ kierowane są wprawdzie do kolegium k[arno]-a[dministracyjnego], jednak orzeczonych grzywien Cyganki nie wykonują, a wykonanie zastępczego aresztu jest niemożliwe ze względu na opiekę nad nieletnimi dziećmi. Szczególne nasilenie przybiera wróżenie w dni targowe i jarmarki, gdyż wówczas Cyganki prowadzą specjalną akcję, licząc na oszukanie ludności wiejskiej”53. Większe problemy niż z dorosłymi miała milicja z młodzieżą cygańską, co po części wiązało się z nadużywaniem alkoholu i zakłócaniem spokoju. Choć do sądu trafiały na przykład sprawy kradzieży z włamaniami, to brak miejsc w domach poprawczych uniemożliwiał wykonanie orzeczeń. Stosunkowo często milicja i sąd musiały zajmować się kobietami zatrzymywanymi i karanymi głównie za drobne kradzieże. W latach 1967–1968 sąd ukarał w Suwałkach trzech Romów – dwóch za jazdę w stanie nietrzeźwym, a jednego za napad z rabunkiem. Natomiast kolegium karno-administracyjne wymierzyło kary ośmiu osobom: za zakłócanie spokoju, kradzieże, przekroczenie przepisów drogowych, z ustawy o rybołówstwie oraz nieokazanie dokumentu na żądanie władz. W tym okresie trzy osoby z Suwałk odbywały kary więzienia, a jeden małoletni przebywał w zakładzie poprawczym54. Być może przestępczość wśród Cyganów była wyższa niż wśród pozostałych mieszkańców miast, jednak w jakiejś mierze wynikać to mogło z większej wykrywalności, sprawowania nad nimi szczególnego nadzoru oraz traktowania jako elementu szczególnie podejrzanego. Trzeba podkreślić, że Cyganie nie żyli ze swymi sąsiadami w stałym konflikcie, czy wrogości. W 1970 roku suwalscy urzędnicy uznali, raczej na wyrost, że ich współżycie z innymi mieszkańcami miasta układa się już dobrze. Zdarzało się, że Cyganie spotykali się wręcz z życzliwymi reakcjami, a także z pomocą, udzielaną nie tylko na podstawie urzędowych wytycznych. W pamięci Leokadii Dąbrowskiej pozostały różne, w tym także dobre wspomnienia: „A my wiele w życiu przeszliśmy, też przez Polaków. Pogardzali nami. W tej chwili czuję się bezpiecznie i jedynie w Sejnach czułam się bezpiecznie. (…) W Sejnach byliśmy traktowani tak jak wszyscy. Byliśmy równi. Jeden drugiemu był równy. Nie było tam, że ty Cygan. Mojego tatę nazywano po nazwisku: Dąbrowski, albo po imieniu: Władziu, a nie: Cygan, chodź tu. Tak nigdy nie było. Tu wszyscy ludzie nam pomagali, ze wsi też. Przecież jak ja do nich zachodziłam, to oni traktowali mnie tak jak swoje dziecko”55. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia aktywność władz i ich zakres zainteresowania Romami zmalały. W Suwałkach co kilka miesięcy urzędnicy Wydziału Spraw Wewnętrznych Prezydium PRN nadal przeprowadzali kontrole cygańskich rodzin, aby aktualizować potrzebne dane. Szczególnie sprawdzali zgodność miejsc zamieszkania rodzin i osób z zameldowaniem, pytali o miejsca pracy i źródła utrzymania dorosłych oraz realizację obowiązku szkolnego. Od 1968 roku posiedzeń nie odbywał Zespół Koordynacyjny do Spraw Ludności Cygańskiej przy Prezydium PRN56. Jak stwierdzono w sprawozdaniu za rok 1970: „Ze względu na to, że zamieszkująca na tut[ejszym] terenie niewielka grupa ludności cygańskiej nie stanowi poważniejszego problemu, nie istnieje potrzeba opracowania programu działania w zakresie ustabilizowanego trybu życia ludności cygańskiej i jej adopcji społecznej”57. Uzasadniano to też tym, że na terenie powiatu suwalskiego nie pojawiały się tabory cygańskie, a ci, którzy przybywali do swych krewnych, dobrowolnie lub po interwencji urzędników, ewentualnie milicji, wracali do swych miejsc zamieszkania. Na ogół Romowie przestrzegali przepisów meldunkowych. Dorośli posiadali dowody osobiste, wydane na podstawie aktów stanu cywilnego. Dzieci urodzone w Suwałkach były wpisywane do ksiąg stanu cywilnego58. Dlatego w informacji z połowy 1970 roku Wydział Spraw Wewnętrznych suwalskiego Prezydium PRN mógł zawrzeć następującą konkluzję: „Cyganie, którzy zamieszkują na naszym terenie są zadomowieni, nie prowadzą koczowniczego trybu życia i nie stwarzają w chwili obecnej żadnych [skreślone] większych trudności”59. Urzędnicy powiatu suwalskiego podkreślali również, że proces asymilacji cygańskich dzieci w szkołach nie nastręczał poważniejszych problemów. Podobno nie było też antagonizmów narodowościowych. Efekty objęcia obowiązującym systemem nauczania i wychowania dzieci cygańskich trudno było jednak uznać za zadowalające. Na początku 1971 roku pisano, iż: dzieci i młodzież cygańska nie należą do ZHP, Związku Młodzieży Socjalistycznej i Związku Młodzieży Wiejskiej. Młodzież nie uczy się w szkołach średnich, nikt nie uczęszcza na kursy przysposobienia do zawodu. Żadne dziecko nie należy do ogniska muzycznego i nie korzysta z innych placówek kultury. Cyganie, poza dziećmi, które coś czytają, bo chodzą do szkoły, nie interesują się czytelnictwem, nie prowadzi się wśród nich jakiejkolwiek pracy kulturalno-oświatowej, nie ma cygańskich zespołów artystycznych60. Taki stan rzeczy świadczył o tym, iż niemal w ciągu 7 lat wciąż nie udało się zaszczepić Romom zainteresowania inną, proponowaną przez nadal obce im otoczenie, kulturą. W 1970 roku Urząd Spraw Wewnętrznych Prezydium WRN zauważył, że w niektórych powiatach województwa rzeczywiście „(…) nastąpiło osłabienie pracy w zakresie wdrażania ludności cygańskiej do osiadłego trybu życia i podejmowania przez tę ludność legalnej stałej pracy zarobkowej”61. Aby nie zmarnować efektów podjętych w 1964 roku działań, a także poniesionych nakładów finansowych, władze wojewódzkie wskazały, że „proces produktywizacji i adaptacji społecznej ludności cygańskiej” należy traktować jako długofalowy, wręcz wieloletni. Zalecono, by zwracać szczególną uwagę na realizację obowiązku szkolnego, a także na ewentualne pojawianie się cygańskich taborów. W przypadku, gdyby „produktywizacja i adaptacja społeczna” Cyganów nie nastręczała większych problemów, to dalsze działania w tym zakresie miały koordynować wydziały spraw wewnętrznych w poszczególnych powiatach62. Tym samym dano do zrozumienia, że nie rezygnuje się z całego przedsięwzięcia, ale z jego akcyjności, w tym z osiągnięcia jednego z zasadniczych celów, jakim była tak zwana „produktywizacja” ludności cygańskiej w możliwie krótkim czasie. Bez wątpienia, akcji osiedlania i „produktywizacji” ludności cygańskiej nie sposób ocenić jednoznacznie. W niektórych jej obszarach, założeniach i celach było za mało realizmu i wiedzy o Romach. Szczególnie z ich punktu widzenia przedsięwzięcie to miało charakter gwałtownej zmiany, wprowadzanej pod przymusem i w znaczącym stopniu represyjnymi, nie zawsze humanitarnymi metodami. Zmiany, która zapoczątkowała dezintegrację, wpłynęła na obyczaje i ich stosunki wewnętrzne. Na Suwalszczyźnie, podobnie chyba zresztą jak w całym kraju, akcja nie została zaplanowana szczególnie starannie. Nie były do niej przygotowane ani władze, ani społeczności lokalne, dlatego spotykała się przeważnie ze społeczną obojętnością i dystansem. Choć niektóre jej cele i działania były raczej akceptowane, to chyba większość wolała nadal trzymać się od Romów z daleka. W realizację projektu, zapoczątkowanego w 1964 roku, zaangażowano spore środki finansowe, szereg instytucji oraz wiele osób, które głównie z racji pełnionych obowiązków musiały w niej uczestniczyć. Za swój sukces władze mogły uznać likwidację koczownictwa, choć nie do końca udało się wyeliminować wędrówki z życia wielu Cyganów. Nie można też pominąć pozytywnych efektów objęcia Romów opieką lekarską i pomocą społeczną, co wraz ze zmianą stylu życia musiało skutkować poprawą ich stanu zdrowia i sytuacji materialnej. Z kolei wprowadzenie ich dzieci do szkół nie przyniosło tak dobrych rezultatów, jak się spodziewano, ale szczególnie w wymiarze jednostkowym mogło przyczynić się choćby do ograniczonego awansu społecznego. Natomiast fakt, że niewielu dorosłych i zdolnych do pracy Cyganów udało się zatrudnić na dłuższy okres w uspołecznionych zakładach pracy, świadczył o niepowodzeniu działań mających na celu ich aktywizację zawodową. Ponad stałą pracę, dodatkowo wiążącą z miejscem zamieszkania, przedkładali oni tradycyjne zajęcia, które mogli podejmować w wybranym przez siebie miejscu i czasie63. Takie podejście, często połączone z koniecznością utrzymania rodziny sprawiało, że środki na to zdobywali nie zawsze w sposób zgodny z prawem, czym oczywiście narażali się na odpowiedzialność karną i nieprzychylność środowiska, w którym żyli. Mimo różnych trudności z przystosowaniem się Cyganów do rzeczywistości po 1964 roku, a także otoczenia do nich, obie strony stopniowo, bez szczególnych – co warto podkreślić – protestów i napięć akceptowały nową sytuację, spowodowaną stałą obecnością ludności cygańskiej w miastach. Skorzystały też z tego władze, które rezygnowały stopniowo z dalszego forsowania niektórych celów akcji i ze szczególnego traktowania Cyganów. Nie oznaczało to jednak, że ich problemy zostały rozwiązane. Przeciwnie, pozostały lub pojawiły się takie, którym sprostać musieli często już sami Romowie.
|