AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE TOWARZYSTWO NAUKOWE
Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ... |
Adam Czesław Dobroński
Nieznane źródło do września 1939 roku na Suwalszczyźnie. Dziennik bojowy por. Piotra Łazarewicza, dowódcy kompanii Straży Granicznej „Filipów”
cz.2 z 2
21/IX Piaseczna Godz. 5. Słychać w mieście [w Grodnie] pojedyncze strzały z karabinów, coraz częstsze, po kilku minutach rozpoczęła się strzelanina na dobre. Godz. 5.30. Silny ogień w rejonie koszar. Trudno było zorientować się, kto do kogo strzela, kule gwizdały ze wszystkich stron. Godz. 7. Piechota rozpoczęła wycofywać się opłotkami przedmieścia Grodna. Następnie otrzymałem rozkaz od płk. Blumskiego – wycofywać się. Korzystając z umowy z por. Zalcerem szybko naładowałem ludzi na auta ciężarowe i ruszyliśmy przez miasto. W mieście rozpacz – wojsko opuszcza miasto. Po drodze widzieliśmy wycofującą się kawalerię (II Brygada Podlaska42) i taborów bez liku. Przed Grandziczami zatrzymaliśmy się w celu uporządkowania kolumny, gdyż kilka wozów zostało. Następnie ruszyliśmy do Hożej. W Hożej KOP przygotował w ciągu nocy prowizoryczny most przez Niemen. Było to dla nas niespodzianką. O godz. 13, przy wielkich trudnościach przeprawiliśmy się na drugą stronę Niemna, pozostawiając olbrzymią maszynę zdobytą przez bat. panc. od Niemców. Trudno było uwierzyć, że gen. Przeździecki zamiast kierować walką w Grodnie, jak zapowiadał, kierował przeprawą. Po przedostaniu się przez Niemen szybko dojechaliśmy do Sopoćkiń. Po drodze w Bielaniczach [Bieliczanach] spotkałem sierż. Fąferka, który zameldował o rozbiciu naszych taborów i resztki naszego batalionu. Po zameldowaniu się w d-wie korpusu [Batalionu KOP „Sejny”/zgrupowania płk. Osmoli] o godz. 14 otrzymałem rozkaz od płk. Osmoli – nakarmić ludzi i przygotować się na godz. 16 do wyjazdu autem w kierunku Łosośna do swego batalionu. W sztabie któryś z oficerów zwrócił uwagę, że ludzie są przemęczeni, płk Osmola odpowiedział, że Straż Graniczna to są ludzie żelaźni – wszystko wytrzymają. O godz. 16 kompania była po obiedzie i gotowa do walki nawet z czołgami, gdyż każdy miał przygotowaną butelkę z benzyną. Zrobiłem zbiórkę. Na raport przybył płk Osmola. Po raporcie pułkownik rozkazał prowadzić kompanie do Pieszczan, dokąd już maszeruje płk Staniszewski z batalionem. Zorientowałem się, że idziemy na odpoczynek, a w gorszym wypadku będziemy mieli [przynajmniej] spokojną noc. Gdy zapowiedziałem to kompanii, widziałem ogólne zadowolenie u chłopaków. Przez miasteczko kompania maszerowała ze śpiewem, pomimo przemęczenia duch żołnierza był dobry. Po drodze spotkałem kompanię KOP, która szła w kierunku Łosośny zastąpić nas. Spotkałem por. Maciejowskiego z 41 pp, który porzucił już swoje PW [Przysposobienie Wojskowe] i WF, a sam przyłączył się do kompanii KOP, by walczyć. Prosił o dobry pistolet. Miałem dwa, oddałem jeden z całego serca, na szczęście. Zanim domaszerowaliśmy do Pieszczan było już ciemno. Długi wąż taborów, cholera wie którego oddziału, ciągnął się od Niemna też do Pieszczan. Szybko wyznaczyłem rejon dla plutonów na kwatery. Zapowiedziałem, że każdy gospodarz nakarmi swoich żołnierzyków. Spać, spać i jeszcze raz spać. 22/IX Kalety Noc w Pieszczanach przeszła spokojnie – bez alarmów. Dobrze i mocno spało się w wiejskiej chałupie, na słomie posłanej na podłodze, nie słysząc o której godzinie przymaszerował batalion. Posterunki alarmowe czuwały, nie wątpię w to, że żołnierzyk na posterunku zdrzemnął [się], ale na to rady nie było. Cała kompania spała do godz. 7 nie wiedząc, że o 3 km, od godz. 5 rozgrywała się walka bolszewickich czołgów z naszą kawalerią (101, 102 i 103 pułk)43. Obudziły mnie silne detonacje pocisków artyleryjskich i płacz baby. Zrobiłem alarm. Natychmiast wysłałem patrole w kierunku strzałów, które na zmianę cichły, to zwiększały się. Na rozkaz płk. Staniszewskiego wyciągnąłem w szyku luźnym cały batalion w kierunku Kanału Augustowskiego za las, gdyż według moich obliczeń miały być tam przygotowane okopy. Okopy były, ale za drugim lasem, tuż przy Kanale Augustowskim i przygotowane w kierunku Niemców. Oddziały zatrzymałem niedaleko okopów w lesie oczekując na rozkazy. W godzinę przybył goniec od płk. Staniszewskiego. Maszerować za Kanał Augustowski. Udaliśmy się na śluzę Sonicze. Śluzę broniła kompania KOP z d-cą kpt. [Marianem] Świtalskim i ppor. rez. Pażychem. Tu spotkałem rtm. [Stanisława] Szefera z 2 pułku uł., który podał mi wynik walki – 8 czołgów bolszewickich spalono, z naszej strony zginęło 3 oficerów, kilku ułanów, D-ca pułku 101, mjr [Stanisław] Żukowski ciężko ranny, którego w parę minut przywieziono na furze chłopskiej i natychmiast przeładowano na auto naszego oficera i odstawiono za granicę do Litwy do szpitala, gdzie wkrótce zmarł44. Następnie dowiedziałem się, że zginął gen. Olszyna-Wilczyński w następ. okolicznościach. Bolszewicy wiedząc [wiedzieli] widocznie od miejscowych bolszewików – Żydów, gdzie znajduje się nasz sztab. Rano godz. 5, omijając nasze ubezpieczenia, czołgami podjechali do Sopoćkiń i zamknęli wszystkie drogi. Zapominając o jednym kierunku na Pieszczany – Sonicze. Gdy rozpoczęła się strzelanina w miasteczku, sztab generała natychmiast wywiał na Sonicze. Generał zbierając się powoli, gdyż był z żoną, spóźnił się i pojechał inną drogą. Bolszewicki czołg zajechał w poprzek drogi i zatrzymał auto generała. Z czołgu wyskoczył komisarz bolszewicki z rewolwerem w ręku – kazał wysiadać. Pierwsza z auta wyszła generałowa. Bolszewik powiedział „prowaliwaj” [zmykaj] napędzając niewiastę. Następnie wyszedł z auta generał. Rozmowa krótko trwała, bolszewik z miejsca strzelił w łeb. Po generale ten sam los spotkał kapitana Strzemińskiego [Mieczysława Strzemeskiego], adiutanta gen.[erała]. Szoferowi kazano zabierać się, gdyż auto oni konfiskują45. Po godzinie spokojnego naszego postoju i uporządkowaniu się, rozpoczęto wycofywać się w kierunku Kalet. Kilometr, jeszcze kilometr. A co było potem, nie wiem czy potrafię opisać. Wleczemy się. Moja kompania idzie pomału przygnębiona. Drogę tą znają, przed kilkoma dniami cofali się przed Niemcami, a teraz znów cofają się przed bolszewikami. Jesteśmy w worku. Co będzie? Mijają nas niektóre oddziały, to już nie oddziały, lecz rozbitki. Grupkami jedzie oddział kawalerii. Z wrodzoną niechęcią do piechoty konie nie zważają na nas, starają się iść drogą najszerszą. Ustępujemy z drogi, przepuszczamy ich. Znów sunie zawadiacko oddziałek KOP z Mołodeczna. Chłopcy śpieszą się, nie wiedzą, że wkrótce będą mieli dłuższy odpoczynek, ale nie na ziemi ojczystej, na wygnaniu. Oficerowie wiedzą już dokąd prowadzą żołnierzy. W każdym wewnątrz odbywa się walka. Co robić ? Każdy jeszcze liczy na wyższego dowódcę. Odpoczynek w lesie. Oficerowie naszego batalionu naradzają się, proszą płk. Staniszewskiego, aby udał się do generała Przeździeckiego, aby generał wziął nas pod swoje dowództwo, gdyż krąży pogłoska, że kawaleria będzie przebijać się do Warszawy. P. płk Staniszewski poszedł, mówi – znów promyk radości. Mamy rozkaz wybrać dobrych żołnierzy ochotników i stworzyć wyborową komp[anię]. Kpt. Brzeski d-wa kompanii nie przyjmuje – tłumaczy się, że jest za stary. Ppłk Staniszewski na d-cę wyznacza mnie. Znów maszerujemy, znów naradzamy się. Godz. 16. Przed Kaletami w lesie odpoczynek – obiad. Wszyscy głodni, obiad dobry, nikomu nie smakuje, każdy zamyślony. Ppłk Staniszewski robi odprawę z każdą kompanią z osobna. Przedstawia sytuację i zachęca wszystkich na ochotnika do nowo tworzącej się kompanii. Zgłosiło się mało, tylko 46. Źle wpłynęło na naszych żołnierzy zwolnienie do domu rezerwistów przez inne oddziały. Ppłk Staniszewski też reflektował iść z kompanią do Warszawy, a kpt. Brzeski znów odmówił objęcia d-wa nad pozostałością, [więc podpułkownik] postanowił cały plan zaniechać. Widzę, że wszystko diabli wzięli. Proszę ppłk. Staniszewskiego o zwolnienie mnie z obowiązków d-cy kompanii w celu zaciągnięcia się do Brygady Kawalerii gen. Przeździeckiego. Zezwolenie otrzymałem. Obowiązki d-cy kompanii zdałem wraz z kasą ppor. Pawlickiemu w obecności kpt. Brzeskiego i ppor. Pary. Zrobiłem zbiórkę swojej kompanii, aby pożegnać się. Dużo z nimi razem przeżyłem. Było dobrze i źle. Z jednymi służyłem krótko, z drugimi b. długo, na przykład plut. Ziętek był pod moim d-wem 12 lat. Żal mi było od nich odchodzić. W krótkich słowach pożegnałem swoich żołnierzyków, nie mogłem rozwodzić się, żal ściskał za gardło za każdym słowem i głos dławił. Żołnierze płakali, a łza spływająca po wyniszczonej i zbrudzonej twarzy piechura wystarczy za największą tragedię. Po pożegnaniu się ze swoim kochanym d-cą i oficerami, zabrałem 4 studentów z Legii Akademickiej Wilno, którzy w Grodnie zgłosili się do mego oddziału na ochotnika, poszedłem do Kalet. Należało odszukać gen. Przeździeckiego. Nie była to rzecz łatwa – zrobiło się już ciemno. Konni gońce ganiali w jedną, to w drugą stronę. Nic i od nikogo nie można było dowiedzieć się. Nareszcie spotkałem rtm. Rojakiewicza, adiut. gen. Przeździeckiego. Z rozpaczą dowiedziałem się, że gen. plan zmienił. Sytuacja beznadziejna. Wszystko rusza na Litwę. Stałem na skrzyżowaniu dróg. Widziałem jak oddział za oddziałem idzie w kierunku granicy. Kawaleria gdzieś szybko skryła się do lasu. Co robić? Zbliża się noc, deszcz pada. Po całodziennym marszu i tylu przeżyć należy przespać się. Jutro coś się postanowi. Piątką ruszamy w kierunku granicy do lasu. Przy granicy, pod rozłożystym drzewem układamy się do snu w szeregu, aby było cieplej. Na razie zdrzemnąłem. Chłopcy młodzi śpią, jeden chrapie na cały las, ja jednak zasnąć nie mogłem. Przez całą noc układałem plany, czasami myślą pędziłem do Stanisławowa, do Suwałk. Co będzie z najbliższymi? Co robić? 23/IX Studzianka Przez całą noc padał deszcz, rano silny przymrozek. Dobrze przemarzliśmy. Godz. 5. Moi legioniści po kolei zaczęli wstawać. Wstawać szybko i grzać się, jak kto potrafi. Czuję, że mam gorączkę, machinalnie poruszam spieczonymi wargami, mam uczucie jakbym przełykał rozpalony piasek. Zacząłem orientować się na mapie, gdzie jesteśmy. W lesie po stronie litewskiej. Przeszliśmy na stronę polską – pole przed nami, w dole Studzianka, widać jedną chatę i kilku kręcących się żołnierzy, z prawej strony z 2 km Kodzie, gdzie znajduje się strażnica litewska. Przedstawiłem moim chłopcom swoją decyzję powziętą w ciągu nocy, t.z. [to znaczy] mam zamiar pętać się tu przy granicy. Nawiązać łączność z miejscową ludnością z jednej i po drugiej stronie, a do zakończenia wojny może uda się stworzyć oddział partyzancki, wzg. przedostać się do większego oddziału walczącego. Chciałem pozostać sam. Odradzałem im od wzięcia udziału twierdząc, że ich plan jest lepszy. Oni władali językami, francuskim, angielskim, mieli z domu pieniądze, złoto i dolary, a kombinowali przedostać się do Francji – słyszeli, że tam ma stworzyć się Wojsko Polskie. O tym nie mogłem myśleć będąc bez grosza, gdyż resztki swoich oszczędności w zł.[otych] pol.[skich] wysłałem matce do Suwałk przez kpr. rez. Polaka Alfonsa, który prosił o zwolnienie go do domu. Byliśmy wszyscy głodni. Postanowiliśmy iść na śniadanie do Litwinów. Poszliśmy przez las 5 km do wsi Przetok. Weszliśmy do pierwszej z kraju wsi chaty. Gospodarze przyjęli nas b. serdecznie. Starzy rozmawiali z nami po polsku, młodsze pokolenie już nie umiało. Po spożyciu wielkiej ilości chleba razowego, mleka i sporo jajecznicy chcieliśmy zapłacić, jednak gospodarze nie zgodzili się. W czasie naszego posiłku przyszedł do chaty gajowy lasów, przez które szliśmy. Opowiadał, że wczoraj i dzisiaj b. dużo naszego wojska przeszło na ich stronę. W Kodziach odbyło się spotkanie naszego pułk[ownika] w okrągłej żółtej czapce (domyślałem się, że był to ppłk Kwiatkowski)46 z litewskim pułkownikiem Sztabu Gen., który przybył z Kowna na wezwanie. Litewski pułkownik prosił, aby oddziały, które mają przejść granicę przeszły wcześniej, gdyż oczekując bolszewików może wywiązać się walka i bolszewicy mogą naruszyć granicę litewską – czego Litwini boją się. Podał jeszcze kilka wiadomości radiowych, o których nie mieliśmy pojęcia. Po wyjściu z gościnnej litewskiej chałupy i po dłuższym przekonywaniu się, rozstałem się z moimi chłopcami. Akademicy poszli z gajowym, który zaofiarował się wskazać im drogę do Kopciowa [Kapčiamiestis]. Ja udałem się już sam przez las do granicy. Linią lasu trafiłem w to miejsce, gdzie nocowałem – ucieszyłem się bardzo. Słonko z polskiej strony przywitało mnie radośnie. Przeszedłem na stronę polską, usadowiłem się pod dziką gruszą i zacząłem obserwować drogę biegnącą wzdłuż granicy tuż przy chacie w Studziance. Wlekli się grupkami żołnierze – nie wyglądali już na naszych żołnierzy, prędzej na maruderów. Przy chacie kręciło się kilku uzbrojonych żołnierzy, reszta bez broni. Przesiedziałem dość długo. Myśli czarne nie opuszczały. Co dzieje się z najbliższymi. Ci tak wierzyli w nasze zwycięstwo, jak i my. Czterech braci nas walczy. Gdzie oni? Czy żyją? Co będzie? Czyżby to był znów rozbiór Polski? Lepiej było zginąć na polu śmiercią żołnierską, niż przeżywać te straszne chwile. Po południu udałem się granicą w kierunku Kodzie, aby zobaczyć co tam dzieje się. Przez lornetkę widziałem dokładnie nasze drobne oddziały pętające się jeszcze przy moście i litewskich żołnierzy pod lasem układających na stosy broń i sprzęt nasz. Wróciłem do Studzianki, tu jakoś najlepiej czułem się. Zalazłem do chaty. Zastałem tam trzech podchorążych, którzy powiedzieli mi, że ich oddziały już dawno przeszły granicę, porucznik ich zastrzelił się przy granicy, a oni jednak jeszcze nie zdecydowali się na przejście. Poczęstowali mnie chlebem i konserwą. Jadłem mało, jeść nie chciało się po dobrym śniadaniu. Wróciłem pod swoją dziką gruszę na drzemkę. Po nieprzespanej nocy, na słonku, zasnąłem dość mocno. Obudziłem się około 16 godz. Nigdzie nie było widać żołnierzy, poszedłem znów granicą w kierunku Kodzi, tam też było pusto. Wróciłem do chaty w Studziance. Podchorążych już nie zastałem. Robiło się ciemno. Gospodarz zapraszał na noc. Jednak rozmowa u nas nie kleiła się. Chciałem być sam z myślami, nie miałem chęci rozmawiać. Podszedłem do lasu. Należałoby zmienić ubranie, w mundurze nie da się długo tu pętać, a żal byłoby rozstać z mundurem – może przyda się. Znów zimna noc, bezsenna w lesie na granicy. Gdybym był zdrów, nie miał gorączki, nie byłoby to coś nadzwyczajnego. Niejedną noc spędziłem na granicy, zawsze byłem dumny ze swej służby. Służbę graniczną b. lubiłem i nie była dla mnie ciężka. 24/IX Birsztany [Birštonas] – Litwa Około godz. 7 poszedłem przez las, na stronę litewską, do wsi Przetok, do tej samej chaty, na śniadanie. Po drodze spotkałem gajowego, znajomego z dnia poprzedniego. Zdziwił się, że pętam się po lesie i nie idę do Kopciowa. Opowiedziałem mu, że chcę tu tak po kryjomu przezimować, a na wiosnę pójść do domu. Odradzał. Rozstaliśmy się po przyjacielsku i cieszyłem się, że już zdobyłem jednego przyjaciela w karierze Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy. Jednak ten drań prędko mnie zdradził. Po śniadaniu, w powrotnej drodze mojej, już czekał na mnie w lesie ukryty z litewskim strażnikiem granicznym. Żołnierz podszedł do mnie, zasalutował, spytał o stopień, powiedział, że jestem internowany i prosi, aby z nim udać się na strażnicę do oficera. Puszcza mnie naprzód, jednak broni nie zabiera. Po drodze proszę go, aby poszedł ze mną najpierw na granicę, chcę ze sobą zabrać garść ziemi, bo nie wiem kiedy wrócę do Ojczyzny. Zgodził się. Po raz ostatni zobaczyłem słonko po stronie polskiej, zapłakałem, a ze mną gajowy i żołnierz litewski. Poszedłem na litewską strażnicę. Oddałem pistolet oficerowi. Chciał zabrać lornetkę, nie zgodziłem się twierdząc, że o ile jest taki rozkaz, to oddam w obozie. Żołnierze litewscy przyglądali mi się bacznie, żadnych złośliwości czy drwin. Rozumieją, co to znaczy dla żołnierza być zmuszonym oddać broń i skazać się na tułaczkę. Na strażnicy był ruch. Czołgi bolszewickie pokazały się przy granicy. Krótka, urywana strzelanina. Natychmiast końmi odstawiono mnie do Kopciowa. Gdzie spotkałem rozbitków z 3 płk.[pułku] szwoleżerów rtm. Chludzińskiego Jana i kilku młodych oficerów. Dowiedziałem się, że jest ich tu więcej. Jest rtm. Capała [Edward Capałła], rtm. [Józef] Ostrowski, mjr [Józef] Adamek, rtm. [Andrzej] Pruszyński i kilku młodych oficerów. Po godzinie autami odwieziono nas do Serej, a po 2 godz. postoju do Olity [Alytus], a z Olity do Birsztan. Birsztany, miejscowość klimatyczna, przeznaczona dla nas na obóz. Na tym kończę dziennik bojowy. Listy do żony Birsztany 1 października 39 Kochana Haneczko! Dalej piszę dla Ciebie. Z komunikatów radiowych dowiedziałem się, że cała nasza armia, składająca się z pułków o tak pięknych tradycjach, rozbita. Pięknie spisała się, lecz było brak uzbrojenia, naczelny wódz bezwstydnie opuścił żołnierzy i uciekł za granicę. Dużo jest ofiar. Mój dziennik bojowy pisany na rozkaz – już nikomu niepotrzebny. Ci, którzy dali ten rozkaz częściowo polegli w polu piękną śmiercią bohaterów, częściowo dzielą mój los w obozie internowanych. Wojna nieskończona. Wierzę w zwycięstwo naszych sojuszników, które będzie i naszym zwycięstwem. Może Bóg da, że z czasem siądziemy wygodnie w fotelach, za oknami będzie dużo słońca, a w pokoju ciepło i odczytam Tobie wszystko to, co pisałem dla Ciebie. Gdyby nie sądzone było mnie już wrócić do kraju, to proszę kolegów, aby pamiętnik zakończyli i doręczyli Tobie, do Stanisławowa, [ulica] Legionów 7. Do przekroczenia granicy nerwy naciągnięte do ostateczności trzymały się – teraz wszystko trzasło, wielka próżnia dokoła. Przemęczenie strasznie. Wszystkie ruchy wykonywałem bezmyślnie, trzymałem się kolegów ze swego kochanego 3 pułku szwoleżerów. Z graniczników po drodze nikogo nie spotkałem. W Birsztanach została przydzielona nam kwatera w jednej z willi letniskowej. Pokoiki małe, bez pieców. Na razie spaliśmy na słomie posłanej na podłodze. Karmiono nas w kasynie, ale kolejka duża, stale trzeba czekać. Żołnierze otrzymywali prowianty i sporządzali gorącą strawę u siebie na kwaterach, przez co u nich było lepiej. Oficerowie litewscy stale tłumaczyli się i przepraszali, że nie byli przygotowani na taką ilość oficerów i od razu nie mogą dać rady wszystkiego dostarczyć. Stosunek na razie z wojskiem litewskim poprawny. Dn. 26 otrzymaliśmy słomę i koce. Każdy bez względu na stopień, sam sobie napychał siennik i urządzał spanie. Dn. 27 września została sporządzona przez władze litewskie ewidencja oficerów i szeregowych. W obozie w Birsztanach było około 300 oficerów i 1500 żołnierzy. Stale spotykałem dużo znajomych i kolegów z różnych pułków. Wreszcie spotkałem swoich graniczników w komplecie i wszyscy trzymają się razem. Oderwałem się od nich, lecz duszą byłem przy nich. Odwiedzamy się, a przy spotkaniu się b. często milczeliśmy. Trudno było mówić o tem, co się stało. Wszyscy byli oszołomieni szybkością wypadków. Nikt nie wiedział, co dzieje się z najbliższymi. Każdy inaczej cierpiał i inaczej przeżywał. Każdy wolał być sam, skupić się, zebrać myśl – odprężyć się nerwowo. Bałem się samotności. Lecz często uciekałem od wszystkich łażąc brzegiem Niemna – wypoczywałem nerwowo. 28 września. Rano nie poszedłem na śniadanie. Spałem długo, następnie leżałem – myślą byłem w Stanisławowie, w Suwałkach, przy swoich. Tak samo obok mnie leżeli rtm. Capałła i rtm. Ostrowski, którzy wspominali różne przygody z wojny i przeszli na temat, czy Niemcy utworzą państwo polskie, i że rozchodzi się o emerytury. Oburzony byłem, że oficerowie pułku, który b. lubiłem, mogli w ten sposób i tak myśleć. Ostro zabrałem głos tłumacząc im, że nie mamy prawa myśleć o łasce Hitlera, musimy myśleć i znaleźć sposób, aby znów walczyć z wrogiem i musimy wywalczyć Ojczyznę. Darowana wolność nie będzie wolnością. Że dobrobyt, w którym dotychczas przebywali zmaterializował ich, że tacy nie powinni byli służyć w wojsku, i że im od państwa za taki sposób myślenia w ogóle nic się nie należy. Byli zawstydzeni. Rozmowa urwała się między nami na długo. 29 września. W obozie zostało zorganizowane ogłoszenie wiadomości radiowych. Porucznik 2 pułku uł., władający obcemi językami, zbierał nowiny radiowe i podczas obiadu podawał do wiadomości wszystkim. Warszawa leży w gruzach. Niepodobieństwem jest ustalić liczbę ofiar. Niemcy systematycznie niszczyli [miasto] ciężką artylerią i bombami lotniczymi. Modlin broni się nadal. Załoga Warszawy utrzymuje się na dymiących ruinach i broni się bohatersko. Utworzenie nowego Rządu Polskiego w Paryżu i organizacja Armii Polskiej we Francji. Naczelne dowództwo objął gen. Sikorski. W sprawie nowo tworzącej się armii zaczęły się dyskusje. Znów historia powtórzyła się, znów Legion we Francji – trudno, innego wyjścia nie ma. 30 września. Po raz pierwszy widziałem, jak żołnierze litewscy pod karabinami prowadzili kilku naszych żołnierzy. Byli ujęci w czasie ucieczki z obozu. Chcieli wracać do kraju. Rozumiałem ich i żal mi było ich. Komendantem obozu w Birsztanach był major w[ojsk] l[itewskich] Zdanowiczius, z pochodzenia Polak, brat jego był w Lidzie starostą. Nic dziwnego, że cały personel jego był grzeczny do Polaków. Gdy dn. 30 września przedstawiono mu do raportu tych polskich żołnierzy, którzy uciekali – powiedział, że karze 7-dniowym aresztem nie tylko dlatego, że musi, ale za to, że uciekać nie potrafią. Mjr Zdanowiczius często w rozmowie z oficerami mówił, że nie łudzi się wcale tym, że potrafi nas upilnować. Wie dobrze, że nasi dziadowie potrafili uciec z Syberii – to my na pewno potrafimy, jak zechcemy, uciec z Birsztan. 1 października, pierwsza niedziela na obczyźnie. Wszyscy do kościoła na zapowiedzianą mszę przez kapelana z 3 p. szwol. Do mszy służy najmłodszy oficer z 3 p. szwol. ppor. [Jerzy] Gilewicz. Podczas mszy św. wszyscy odśpiewali kilka znanych pieśni kościelnych, po ewangelii ktoś zaintonował „Boże coś Polskę”. Melodię podjęło z góry 500 piersi. Ludzie stali na baczność. Aż doszło do miejsca „Ojczyznę, wolność zachowaj nam Panie”, pieśń się załamała. „Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie…”. Bez względu na stopień – siwy pułkownik, czy młody podchorąży wszyscy stali wzruszeni nie ważąc się łez otrzeć, które kapały na szare jednolite płaszcze. Po skończeniu wszyscy milcząc opuścili świątynię. Dni nasze w obozie były bardzo podobne do siebie. Wstawał rano każdy o której chciał, jednak śniadanie było od 8 do 9.30. Obiad od 12 do 14 i kolacja od 19 do 20. Wszyscy musieli być na kwaterach o godz. 21, jednak tej godziny nikt nie przestrzegał. Resztę dnia poza odżywianiem każdy wypełniał jak mógł. Jedni łazili po uzdrowisku, nad Niemnem, drudzy spali i wyrównywali zaległości. Tak minął pierwszy tydzień w obozie internowanych na Litwie. Ucieczka z obozu internowanych. Kowno 12/X 39 r. Kochaneczko, przeczytałem to, co przed paru dniami napisałem. Wypadło źle i chaotycznie. Wybacz – piszę do Ciebie dorywczo w warunkach niemożliwych do pracy. 2 października o godz. 17 przybył do nas na salę kpt. Jakubianiec po sztandar 3 pułku szwoleżerów. Sztandar przechowywałem ja. Historia sztandaru była [taka]: 3 pułk szwoleżerów w dn. 12 września pod Olszewem poniósł duże straty. W dniu następnym zanosiło się znów na bój. Z powodu braku sprzętu przeciwpancernego nie było nadziei wygrania walki. Płk [Edward] Milewski, d-ca pułku, wezwał rtm. Ostrowskiego, adiutanta pułku i kazał odjechać ze sztandarem do kadry do Wołkowyska. Mówiąc: „My możemy zginąć, ale sztandar pułku musi być uratowany”. Po przybyciu rtm. Ostrowskiego do Wołkowyska bolszewicy przekroczyli granicę, zajęli Wilno i posuwali się dalej. Łatwo to im szło, gdyż całe wojsko walczyło na zachodzie z Niemcami. Rtm. Ostrowski z kadrą pułku przybył do Grodna, z Grodna do Kalet i przekroczył granicę litewską. Po spotkaniu się w Kopciewie rtm. zwierzył mi się, że posiada ukryty sztandar pułku i jest nim opasany przez kilka dni – to za męczące było noszenie jednemu. Postanowiliśmy dalej wspólnie i na zmianę nosić. Sztandar nas trzymał na duchu. Teraz trzeba było rozstać się. Przed oddaniem sztandaru wezwaliśmy z drugiej sali wszystkich młodszych oficerów naszego pułku, aby razem pożegnać się. Pożegnanie było wzruszające. Przy zamkniętych drzwiach rozłożyliśmy sztandar na posłaniu i po kolei każdy podchodził i klęcząco całował róg sztandaru. U każdego była w oku łza, lecz nikt nie otarł – każdy ją wcisnął z powrotem. Wszyscy milczeli i milcząc rozeszli się. Na polecenie płk. [Leona] Żółtek-Mitkiewicza, attache wojskowego na Litwie, kpt. Jakubianiec zebrał wszystkie sztandary pułków, które były przechowywane u oficerów, którym udało się uratować z pola walki i ukryć przed Litwinami. Następnie autobusem przybyli uczniowie z polskiego gimnazjum z Kowna, którzy pod bluzkami przewieźli je do Poselstwa Polskiego w Kownie. Z Kowna pocztą dyplomatyczną odesłano [je] do Paryża. Jedną była nadzieja, że uda się nam uciec z obozu i znów walczyć pod swoim sztandarem. Postanowiłem uciekać z obozu. Przez cały wieczór wszyscy byli podenerwowani i układali plan ucieczki, lecz nie wszystkim udało się trudności pokonać. Wieczorem przy kolacji zwierzyłem się ppłk. Staniszewskiemu, że mam zamiar opuścić obóz, ponieważ podułkownik również myślał o tym, lecz długo nie mógł przezwyciężyć opuszczenie swoich oficerów i pozostawienie ich samych w obozie. Musiałem przekonać, że nie jest ich przełożonym i obecnie każdy robi to, co uważa za lepsze i słuszniejsze. Tym bardziej, że nikt nie zdradzał wielkiego zapału do ucieczki, gdyż na razie każdy zadowolił się położeniem, jaki los narzucił. Postanowiliśmy trzymać się razem i przedostawać się do Francji. Byłem b. zadowolony. Maleńka wiesz dobrze, jaką zawsze sympatią darzyłem ppłk. Staniszewskiego, ale nigdy nie przypuszczałem, że nas los sprzęgnie w takim nieszczęściu. Z góry byliśmy przygotowani na wielkie trudności. Ppłk Staniszewski miał 2 zamożnych wujów. Byli to p.p. Kowalewscy, ziemianie, a oprócz majątków mieli zawód. Jeden był lekarzem w Rosieniach [Raseiniai], a drugi aptekarzem w Ajragole. Gdy była na Litwie reforma rolna, to oni dla proformy podzielili majątki między synami tak, że całość nie została naruszona. Płk krewnych bliżej nie zna. Znał osobiście jednego z synów – młodego lekarza, ale dokładnie też nie wiedział, którego wuja jest on synem. Jednak znając solidarność rodziny z góry zapewnił, że jeden wuj pokryje koszta podróży jednego, a drugi może wyrównać drugiego. Sprawa pieniężna, sprawa najważniejszej wagi – odpadła. Chodzi o szczęśliwe wydostanie się z obozu. Stosunki z każdym dniem pogarszają się w obozie. Ograniczenia coraz większe. Niemcy i bolszewicy wywarli wpływ swój na Litwinów. Został wydany rozkaz do żołnierzy litewskich, a nam podany do wiadomości, że żołnierz obowiązany jest strzelać do każdego, który nie usłucha rozkazu zatrzymania się. Została zwiększona ilość patroli. Mjr Zdanowiczius, k-mat [komendant] obozu ze względu, że jest za łagodny w stosunku do nas, ma być przeniesiony. Jednak dzień ucieczki nie możemy ustalić. Czekamy na przyjazd młodego Kowalewskiego, który musi dostarczyć nam cywilne ubrania. Płk wysłał list. Z niecierpliwością oczekujemy jego przyjazdu. Przez cały dzień 3 października byłem z pułkownikiem. Układaliśmy plan ucieczki. Wyczuwałem wewnętrzną walkę, która rozgrywała się u oficera – dowódcy, który nie wyobrażał rozstania się ze swoimi oficerami. Nie wiedząc, jaki czeka jego los, jednak uważał, że ci co pozostają są w gorszym położeniu. Dn. 4/X po obiedzie byłem obecny, jak ppłk Staniszewski zakomunikował swoim oficerom, że ma zamiar opuścić obóz. Widoczne było niezadowolenie. Ludzie zawsze są świnie i mają pretensje. Oficerowie, którym zawsze brak było samodzielności, nie liczyli na własne siły. Zaczęli narzekać na brak organizacji, która by pomogła im wydostać się z obozu i powrócić do kraju. Następnie zwrócono się do mnie, jako do mającego najwięcej znajomych i kolegów w obozie, aby zorganizować jakiś związek na wzór POW. Podjąłem się i obiecałem dobrać ludzi odważnych i jeszcze przed wyruszeniem z obozu zrobić kilka zebrań. 5/X układałem plan pracy związku, badałem poglądy poszczególnych oficerów. Zdecydowałem się zorganizować związek o systemie trójkowym. Do pierwszej trójki jako założycieli i kierowników dalszej pracy zaprosiłem: rtm. Chludzińskiego, kpt. Świtalskiego i kpt. Brzeskiego. Pierwsze zebranie wyznaczyłem na dn. 6 X, godz. 16. 6/X. Podczas obiadu opowiadał por. KOP z Trok swoje przygody z ostatnich dni. Śmiałkowi udało się przebrać po cywilnemu, po kryjomu przedostać się do autobusu na Kopciowo. Nocą przekroczył granicę i przedostał się do swego mieszkania w Trokach. Zapakował walizkę z bielizną i ubraniem cywilnym, zebrał wiadomości o bolszewikach, a ponieważ już dużo osób wiedziało o jego pobycie, rozniosło się szybko – obawiając się zdrady – w następną noc wyrwał z powrotem na Litwę i wrócił do obozu na kilka dni odpoczynku. Miał zamiar przedostać się do Francji. Dużo opowiadał o rządach bolszewicko-żydowskich w Trokach, o głupocie żołnierza bolszewickiego, o poszukiwaniach oficerów KOP przez bolszewików. Po obiedzie, ok. 16 nad brzegiem Niemna odbyło się pierwsze zebranie POW, na którym przewodniczyłem. Podałem cel: dobranie do pracy odpowiednich ludzi, nawiązanie kontaktu z polską ludnością przy granicy, co ułatwi ukrywanie się po stronie litewskiej, praca na pograniczu, organizowanie poszczególnych wsi przez trójki i staranie się nawiązać łączność z organizacjami kierującymi pracą konspiracyjną w kraju. Sprawę kurierów zobowiązałem się załatwić w Kownie po wydostaniu się z obozu, a gdyby mnie nie udało się wyjechać do Francji, zgłoszę się do pracy. Zainteresowanie było duże, dużo było również wniosków. Rozeszliśmy się wszyscy zadowoleni wyznaczając zebranie na dzień następny. Z naszego obozu rozpoczęły się masowe ucieczki. Z niecierpliwością oczekujemy z pułkownikiem przyjazdu dr. Kowalewskiego. 3 razy byliśmy przy autobusie – nie przyjechał. 7/X. Rano znów byliśmy przy autobusie, dopiero o godz. 12 zobaczyliśmy wysiadającego, nawiasem mówiąc bardzo przystojnego, dr. Kowalewskiego. Miał około 32 lat, kawaler. Płk określił go trafnie – „dobry chłop, lecz szaławiła”. Udaliśmy się na obiad do miejscowej restauracji, a następnie na spacer nad Niemnem. Omawialiśmy i układaliśmy plan naszej ucieczki. Doktor zobowiązał się dostarczyć ubranie cywilne i pomóc wydostać się z obozu, ponieważ ma stosunki litewskie i ustaliliśmy, że w dn. 9 października, względnie 10 opuścimy obóz. Prosiłem doktora, aby postarał się wszystko załatwić i przyjechać do nas w poniedziałek, tj. 9 paźd[ziernika], gdyż dzień ten jest dla mnie szczęśliwy. Odjechał dr o godz. 18, następnie kolacja, po kolacji do domu. Na zebraniu organizacji w tym dniu nie byłem, jednak rtm. Chludziński opowiedział mi o przebiegu. Mówią, że liczą na moją pracę i nie wierzą, aby udało mi się wyjechać do Francji. Dowiedziałem się, że niektórzy szwoleżerowie liczą na pomoc p. Prejwów, i że por. [Jerzy] Huss47 przygotowuje się do ucieczki na własną rękę. Poznał Polkę, która rzuciła męża pijaka i pracowała w sanatorium litewskim jako praczka. Ona mu już dostarczyła ubrania cywilne. Następnie wszedł w kontakt z szoferami aut ciężarowych, które często w różnych sprawach obozu jeżdżą do Kowna. Obiecali jego przewieźć po kryjomu. Rozchodzi się tylko o dostanie się do poselstwa polskiego, które wydawało paszport zagraniczny, a nawet wskazywało mieszkanie Polaków, gdzie oficer mógł mieszkać darmo kilka dni zanim wyrobi potrzebne wizy zagraniczne. Dn. 6/X. Wszyscy wstaliśmy rano. Rozchodziło się, że przed odjazdem aut ciężarowych do Kowna należało się zrobić zbiegowisko przy aucie, aby mógł skorzystać z zamieszania Huss i przedostać się do auta. Zrobiliśmy wszystko według planu, jednak oficer litewski zauważył Hussa i jako cywila wypędził z auta. Dn. 9/X Huss ponowił ten sam sposób ucieczki i znów nie udało się. Zaczął kombinować nowy sposób. Szukał współtowarzyszy. Po obiedzie byłem na zebraniu organizacji. Cieszyłem się, że trójki rozwijają się i „z tej mąki może być chleb”. Stosunki w obozie z każdym dniem gorsze. Dn. 10/X o godz. 12 przyjechał autobusem dr Kowalewski. W plecaku przywiózł dwa cywilne ubrania. Przyjechał z siostrą. Siostra była żoną kapitana armii litewskiej, który był wykładowcą w szkole oficerskiej. Nie wiem, czy kapitan wiedział o bytności ppłk. Staniszewskiego w obozie internowanych, jednak żonie zezwolił przyjechać do polskich oficerów dając nawet 100 litów na rozdanie najbiedniejszym. Świadczy to, że litewscy oficerowie, niektórzy, wczuwali się w nasz los. Ppłk Staniszewski z gośćmi udał się na obiad do restauracji. Ja zaś z plecakiem poszedłem do kasyna na obiad i umówiliśmy się spotkać o godz. 14 w mieszkaniu oficerów 77 pp. Mieszkanie [ich] najwięcej odpowiadało na rzeczy konspiracyjne. Po przebraniu się o godz. 16 poszedłem na swoją kwaterę pożegnać się ze szwoleżerami. Na razie nie poznali mnie, byłem ubrany w kożuch niekryty, z czapką litewską na głowie wyglądałem jak miejscowy czubaryk. Widziałem, że niektórzy zazdrościli i serdecznie pożegnali życząc szczęśliwej drogi. Rzeczy żadnych nie miałem. Zabrałem drobiazgi złożone w drewniane pudełko Twoje z Iwonicza, które ocalało zawdzięczając kapralowi Siemieniukowi. Poszedłem przez las na kwaterę płk. Staniszewskiego, gdzie miałem zamiar nocować, a rano wyruszyć w drogę. Godz. 17. Wyszliśmy na spacer nie żegnając się z pogranicznikami. Dr Kowalewski wstąpił do restauracji, aby powiedzieć siostrze, że on dziś nie wyjeżdża, aby wracała sama. Jednocześnie wręczył jej w celu przewiezienia paczuszkę z naszymi drobiazgami. Następnie poszliśmy lasem w kierunku Preny [Prienai] sprawdzić, jak są rozstawione posterunki litewskie i gdzie niespodziewanie udało się nam przejść poza linię posterunków. Patrol przytrzymał dr. Kowalewskiego, który szedł za nami o jakie 20 kroków z tyłu. Doktora zawrócili, jednak na inną drogę przedostał się i do nas dołączył. Wracać do obozu nie było sensu. Po dwóch godzinach dobrego marszu dotarliśmy do Pren. W Prenach przy stacji autobusowej był stały posterunek litewski, który kontrolował dowody podróżnych. Ponieważ dość długo kręciliśmy się przy stacji, zwróciło to uwagę żołnierzy, a gdy autobus zajechał, patrol deptał nam po piętach. Dr Kowalewski był na stacji autobusowej. Stacja była coś w rodzaju restauracji. W pewnej chwili wyczuwam, że żołnierze postanowili podejść do nas. Uderzam porozumiewawczo łokciem ppłk. Staniszewskiego i szybkim krokiem wchodzimy do restauracji wg [względnie] stacji autobusowej. Żołnierze zatrzymali się przy drzwiach, możliwie dlatego, że w restauracji siedziało kilku oficerów litewskich. My, nie zatrzymując się na sali, drugim wyjściem wyszliśmy na plac i wsiedliśmy do autobusu. Dr Kowalewski wyszedł z nami. W chwili, gdy ruszał autobus widziałem, że żołnierze stoją przed drzwiami stacji. Czekają. Mogą czekać. Jedziemy dość szybko. Sprawę biletów załatwił dr Kowalewski. Ja z ppłk. Staniszewskim udajemy śpiących, aby któryś z podróżnych nie chciał z nami rozmawiać po litewsku. Po 2 godzinach jazdy zatrzymaliśmy się przy moście nad Niemnem w Kownie. Wysiadamy. Dr Kowalewski postanowił na razie nas przechować w polskiej bursie akademickiej. W bursie zastaliśmy kilku studentów litewskich (Polaków) i kilku naszych oficerów. Przyjęto nas uprzejmie, wskazano dwa wolne łóżka. Z miejsca czuliśmy się dobrze. Studenci opowiadali o podpisaniu układu litewsko-bolszewickiego, o powrocie z Moskwy ministra Łazarajstasa [Statysa Lozoraitisa] i odstąpieniu Litwinom Wilna przez bolszewików. Nasi oficerowie mówili o kłopotach i trudnościach ze zdobyciem wiz zagranicznych i przygotowywali nas na olbrzymie trudności. Po spożyciu kolacji z wódeczką w bliskiej restauracji poszliśmy spać. Sen był twardy. Nie słyszeliśmy zupełnie, jak w nocy przybyło 6 naszych żołnierzy studentów z Legii Akademickiej, którzy uciekli z obozu internowanych z Kołotowa. Chłopcy młodzi, weseli, też uciekli z obozu z zamiarem wyjazdu do Francji. Dn. 11/X. Rano udaliśmy się do poselstwa polskiego. Idąc przez Kowno przykro było patrzeć na uśmiechnięte twarze Litwinów i na udekorowane miasto flagami z racji otrzymania Wilna. Dziś mija 20 lat jak zabraliśmy Wilno Litwinom. Byłem wtedy ranny, ale na pewno mniej przeżywałem i lepiej się czułem. W poselstwie sprawy paszportów zagranicznych załatwiał osobiście płk Żółtek-Mitkiewicz. Kolejka duża. Mam 72 miejsce w kolejce. Staliśmy w ogonku na schodach do godz. 14 i nie doczekaliśmy się. Postanowiliśmy w dniu następnym przyjść wcześniej, aby zająć kolejkę. Po obiedzie siedzieliśmy w bursie, ponieważ w mieście były rozruchy urządzone przez miejscowych bolszewików. Baliśmy się bez dokumentów wpaść w jakąś awanturę – to nie było trudne. 12/X. Godz. 8 udaliśmy się znów do poselstwa. Zajęliśmy miejsce w kolejce 36. Około godz. 12 został przyjęty ppłk Staniszewski, jednocześnie załatwił sprawę moją. Należało zmienić nazwiska. Wybrałem sobie pseudonim od Twego imienia – Hankowski. Ppłk Staniszewski podał swój herb Pobóg. Płk Żółtek-Mitkiewicz w pośpiechu zamienił omyłkowo nasze pseudonimy. Byłem bardzo niezadowolony. Nie chciałem istnieć na świecie pod cudzym herbem. Rady nie było i z wielką trudnością udało się ppłk. Staniszewskiemu dodać tylko końcówkę – pozostałem Pobogowski. O godz. 14 mieliśmy już paszporty zagraniczne. W międzyczasie dr Kowalewski wynajął nam inne mieszkanie na przedmieściu Kowna na Górce u pani Górskiej. O godz. 17 miała zgłosić się po nas pani, która odprowadzi na nową kwaterę. Po powrocie do bursy skontrolowaliśmy kieszenie, wszystkie papierki i wszystko, co było związane ze starym nazwiskiem, jak listy, fotografie, legitymację – wszystko poniszczyłem. Wieczór w Kownie – rozruchy miejscowych komunistów-Żydów. Studenci do bursy stale znoszą różne wiadomości z miasta. O godz. 19 przybyła do bursy pani Ratka i razem z nią udaliśmy się na nowe mieszkanie. Miły, czysty pokoik, świeża pościel i od dłuższego czasu pierwsza noc spokojna – była dobrą. Z Kowna na Zachód Ostatnia część notatek por. Piotra Łazarewicza dotyczy jego pobytu w Kownie po 12 listopada 1939 roku. Autor narzekał na złe samopoczucie („jestem włóczęgą – dziad”), podał m.in. historię życia pani Górskiej, dzielnej Polki, która miała dwóch synów w Polsce, a trzeci musiał wyjechać do Argentyny, bo dostał wyrok śmierci za przynależność do kowieńskiej Polskiej Organizacji Wojskowej. Przy stole na Górce prowadzono dyskusje kończąc je z reguły stwierdzeniem, że Wilno musi być polskie. Łazarewicz zauważył, że inni oficerowie czekający na wyjazd z Kowna przebywali w nieporównywalnie trudniejszych warunkach, na przykład w ochronkach i gimnazjach, śpiąc na twardych ławach szkolnych. Korzystano z dobroci miejscowych Polaków, a zdarzały się i ofiarne postawy Litwinów. Jeden z podchorążych 3. pułku szwoleżerów ukrywał się podczas rewizji pod pierzyną 60-letniej babci, której syn był ścigany przez policję. Przy spotkaniach unikano przedstawiania się, bo wszyscy oczekujący na wyjazd mieli zmienione nazwiska. Czas biegł wolno, obawiano się szpiegów i prowokacji. Piotr Łazarewicz dowiedział się, że płk Żółtek-Mitkiewicz ma nakazane, by w pierwszej kolejności wysyłać na zachód lotników, oficerów z broni pancernej i artylerzystów. Czekającym kończyły się pieniądze, zaś przyjmowanie drobnych kwot od osób postronnych stało w niezgodzie z poczuciem honoru oficerskiego. 16 listopada 1939 roku Łazarewicz i Staniszewski otrzymali wizy litewskie i tym samym prawo pobytu w Kownie do dnia 25 tegoż miesiąca. Następnie obaj złożyli wnioski o wjazdowe wizy francuskie, te jednak miały być gotowe dopiero na 13 grudnia. Tymczasem władze sowieckie coraz skuteczniej skłaniały Litwinów do zaostrzenia kontroli internowanych Polaków, wyłapywania uciekinierów i umieszczania ich w fortach kowieńskich. Wśród aresztowanych znalazł się płk Jerzy Dąmbrowski. „Oddział jego został rozbity w okolicach Sztabina. Udało mu się 1 października przedostać na Litwę. Był już chory, odwieziono do szpitala, a po powrocie do zdrowia na żądanie bolszewików został zamknięty do fortu. Miejscowa Polonia robiła starania zwolnienia go”. Łazarewicz i Staniszewski postanowili podjąć próbę przyspieszenia swych spraw poprzez wręczenie zapłaty wpływowemu generałowi w stanie spoczynku Głowaczkisowi. Uzgodnili stawkę 70 litów, ale wycofali się z tego układu. Ppłk Marian Staniszewski chciał nawet wracać przez Wilno do Polski. Piotr Łazarewicz pozostawał przy zamiarze wyjazdu do wojsk polskich na Zachodzie. Z zewnątrz dochodziły sprzeczne wieści, radio litewskie podało informację o rozpoczęciu wojny fińsko-sowieckiej. Zdeterminowany Piotr Łazarewicz znalazł Polki mieszkające w Kownie, które były gotowe poświadczyć jego cywilny status w tym mieście. Powstała opowieść pełna zmyślonych a dramatycznych faktów. Była narzeczona Łazarewicza poprosiła władze litewskie o wysłanie tego Polaka z Kowna, bo istnieje groźba, że o przedwojennym romansie dowie się jej mąż. Zaczęło się dochodzenie prowadzone przez policję kryminalną, ale dzięki znajomościom i drobnym łapówkom jego efekt był pomyślny. Autor dziennika dostał zgodę na dłuższy pobyt w Kownie dla uregulowania zadawnionych spraw osobistych, dzięki czemu załatwił wizy: francuską (17 listopada), angielską (28 listopada), norweską (30 listopada), szwedzką (4 grudnia, z wielkimi trudnościami), estońską i na koniec łotewską (7 grudnia). Udało mu się także pojechać do Wilna, co zaowocowało ciekawym opisem życia w tym mieście w trzy miesiące po wyjściu wojsk polskich. Konieczne wizy zdobył i ppłk Marian Staniszewski. Kolejnych kłopotów przysporzyło zgromadzenie dewiz z pomocą kuzynów Kowalewskich. Wyjazd do Tallina nastąpił 12 grudnia, jednak 13 grudnia minął termin ważności wizy łotewskiej. Jej wznowienie władze Łotwy uzależniały od otrzymania powrotnej wizy litewskiej. Trzeba było więc wrócić do Kowana i kontynuować wędrówki po urzędach. Ostatecznie, 16 grudnia obaj oficerowie polscy kupili bilety na statek do Sztokholmu. 19 grudnia zaczęli podróż z myślą o kontynuowaniu służby i walki we Francji. Materiały po por. Piotrze Łazarewiczu należy uznać za wyjątkowo cenne dla odtworzenia walk we wrześniu 1939 roku w rejonie Filipowa, działań Straży Granicznej, obrony Grodna i losów żołnierzy polskich internowanych na Litwie. Żałować tylko należy, że nie zachował się następny zeszyt z zapisami podróży na Zachód i wstąpienia w szeregi odtwarzanego Wojska Polskiego.
|