AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE TOWARZYSTWO NAUKOWE
Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę... |
Tomasz Naruszewicz
Bakałarzewo. Dzieje miasteczka i ziemi.
[Bakałarzewo]: Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Bakałarzewskiej, [2005]. – 511 s., il.
Biorąc się do lektury książki Tomasza Naruszewicza byłem przekonany, że odkryję mniej mi znane karty z dziejów Suwalszczyzny. Bakałarzewo leży w wyjątkowym miejscu, bo na wiekowym pograniczu, zadziwia swą nazwą, budzi przyjemne skojarzenia z piękną okolicą. Pamiętam też autora jako naszego studenta [historii Uniwersytetu w Białymstoku], aktywnego w pracach koła naukowego. Pierwsze pięć rozdziałów tego tomu to część pracy magisterskiej, napisanej pod kierunkiem prof. Józefa Maroszka. Widać tu opiekuńczą rękę mistrza. Podziw budzi mozolna kwerenda autorska w archiwach i bibliotekach: polskich, białoruskich, litewskich i rosyjskich. Efektem jest tekst bogaty faktograficznie, poprawnie zredagowany, a w wielu fragmentach odkrywczy. Tak kolejno czytelnik może zapoznać się z prahistorią tej ziemi, losami Jaćwingów, rodem Raczkowiczów, początkami miasta Bakałarzewo (istniało już w 1570 roku), jego rozwojem do połowy XVII wieku i późniejszymi perypetiami. Autor często wplata fragmenty źródeł, co jest w pełni zasadne, bo trudno do nich dotrzeć, odczytać, zinterpretować. To bardzo potrzebna i cenna część tej publikacji. Niestety, od rozdziału VI jest to jakby inna książka. Dość przypadkowy zestaw faktów, a częściej fakcików zebranych przez autora, często niepoddanych krytyce i słabo ze sobą powiązanych. Możemy zatem dowiedzieć się o trzeciorzędnych szczegółach z przeszłości Bakałarzewa i okolic, zwłaszcza danych biograficznych, brakuje natomiast choćby wzmianki o arcyważnych zdarzeniach i procesach. Autor z historyka często zmienia się w publicystę, a niekiedy w kronikarza z lokalnego podwórka. Do tego dochodzą błędy merytoryczne i redakcyjne (nawet „niemcy”, prof. Andrzej Paczkowski zmienił się w „Paszkiewicza” itp.). Dominuje stara literatura, za dużo jest potknięć warsztatowych. Przykro mi to stwierdzać, choćby z przyczyn, o których napisałem na początku. Słowa krytyki trzeba skierować również do wydawcy, który powinien zadbać o staranniejszą redakcję. Nie chcąc zaś wydłużać tej recenzji, tytułem przykładu wskażę na niektóre istotne usterki. Od 1796 roku po współczesność autor, słusznie, dużo uwagi poświęcił właścicielom Bakałarzewa, burmistrzom, wójtom i proboszczom, podał kilkakrotnie wykazy mieszkańców, sporo przepisał ze źródeł żydowskich. Często powraca do poszczególnych budowli, kataklizmów, incydentów. To wszystko jest potrzebne w monografii miasteczka. Ważne jednak, by nie zatracić proporcji, nie zagubić się w dykteryjkach i nie zapominać o wątkach kluczowych. Tymczasem w tej książce zabrakło w ogóle Księstwa Warszawskiego, powstania listopadowego i wojny 1831 roku, uwłaszczenia chłopów (wyjątkiem utrata przez parafię wsi Kotowizny), wydarzeń 1905–1907, podziałów administracyjnych. Sporadycznie trafiają się odniesienia do innych miast i do sytuacji w Prusach Wschodnich. Chaotyczne są nawet relacje z 1863 roku („Jedynym wydarzeniem związanym z okresem powstania jest wystąpienie chłopów z Karasiewa i okolicznych wsi przeciw dziedzicowi folwarku Nowy Dwór”). Trudno się też zgodzić, że ukaz o szkołach z 11 września 1864 roku był sposobem na pozyskanie chłopów do walki „z ruchem powstańczym”. Zabrakło najbardziej wiarygodnych danych ze spisu 1897 roku, w tym o „Litwakach”, są natomiast bezkrytycznie przytaczane inne dane o zmianach liczby ludności. Podobnie ma się sprawa z okresem pierwszej wojny światowej i II Rzeczy- pospolitej. Nie ma w tej pracy powstania sejneńskiego i wojny 1920 roku, są natomiast – i to zasługuje na pochwałę – ciekawe materiały o szkolnictwie, parafii, organizacjach. Im bliżej naszych czasów, tym więcej jest w tekście o Bakałarzewie potknięć (przykłady: komendant Piłsudski w maju 1919 roku, wszyscy Żydzi w czasie spisu 1921 roku sami „określili się Polakami”, ks. biskup Bandurski z Łomży, Straż Graniczna utworzona w 1938 roku, kompanie w Suwalskiej Brygadzie Kawalerii, miasteczko jako punkt strategiczny itp.). Są jednak także cenne relacje i interesujące przykłady jednostkowe. Utrwalona została też pamięć o wielu bakałarzewianach. W ostatnich rozdziałach autor jeszcze bardziej oddalił się od zasad, których winien przestrzegać historyk (na przykład Stalin został zaprezentowany jako szaleniec, a w in- deksie nazwisk figuruje z określeniem – zbrodniarz). Są tu propagandowe dane (w tym i liczbowe) z książek z „minionej epoki” oraz oceny obiegowe, pewnie powtarzane przez mieszkańców, ale sprzeczne z wynikami badań. Momentami dostrzega się bezradność autora: „Opisując te czasy, podjąłem się bardzo trudnego zadania, ponieważ ludzie, którzy przeżyli lata okupacji i słyszeli krzyki przerażonych, w znacznym stopniu mogli zatracić ludzkie uczucia. W takich czasach zabicie czy okaleczenie innego człowieka nie było tak wstrząsającym wydarzeniem jak obecnie”. A jak interpretować zakończenie podrozdziału o latach 1945–1947? („Trudno jest dzisiaj jednoznacznie ocenić zasadność tych egzekucji. Wiedziały to tylko ofiary i najświętszy Bóg. I to Jemu właśnie pozostawiam ocenę tamtych wydarzeń”.). Piszący nie dostrzegł procesu wymuszonej kolektywizacji i innych zmian gospodarczo-społecznych oraz realiów życia w okresie nasilonej stalinizacji. Są natomiast „skróty” typu: „Od tego roku mocą decyzji VI Zjazdu PZPR szkoła w Bakałarzewie otrzymała nazwę Zbiorcza Szkoła Gminna”. Autor wiele miejsca poświęcił posterunkowi Milicji Obywatelskiej, nie padło natomiast słowo „Solidarność”, nie ma wzmianki o wprowadzeniu stanu wojennego, i w ogóle o układach politycznych w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku. Tak można jeszcze dłużej wyliczać. Trudno się z tym wszystkim pogodzić. Może nadmiernie przyspieszono wydanie książki? Nie dano autorowi szansy na jej staranne dokończenie i skonsultowanie? A kto chce się jeszcze bardziej zadziwić, niechaj przeczyta 70-stronicowy (!) skorowidz (Bierut – prezydent polski, Irkuck – republika rosyjska, Kolbe Maksymilian – błogosławiony, Kozielsk – miasto itp.). To nieprawda, że nie doceniam trudu autorskiego, a tym bardziej potrzeby wydania monografii Bakałarzewa. Będę korzystał z tej publikacji i jestem wdzięczny młodemu historykowi za jego trud badawczy. Dlaczego jednak tak dużo dobrego doprawiono byle jak, zepsuto dodaniem roboczych notatek, zamiast starannie opracowanego tekstu? Może więc trzeba przygotować „z marszu” drugie, mocno poprawione i przeredagowane (od rozdziału VI) wydanie dziejów Bakałarzewa oraz okolic?
Adam Czesław Dobroński
|