AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE TOWARZYSTWO NAUKOWE
Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę... |
Zbigniew Fałtynowicz
"Licealista" – z dziejów pisma szkolnego
Jest to wiersz Leszka Szarugi pt. Gdy tak siedzimy 1 z początku lat osiemdziesiątych, okresu stanu wojennego, śpiewany z sobie tylko właściwą ekspresją w owym czasie przez Przemysława Gintrowskiego. Sytuacja opisana w wierszu ma się nijak do historii "Licealisty", pisma szkolnego wydawanego od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku przez uczniów Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Konopnickiej w Suwałkach. Jedynym łącznikiem może być ów "wolno kręcący się powielacz". Ale nie uprzedzajmy zdarzeń... To opisanie "Licealisty" ma charakter rekonesansu. Nie udało się bowiem dotrzeć do wielu egzemplarzy pisma, być może także roczników. Zbyt rzadko w opisie historii pisma uwzględniono także okoliczności, w których ono było wydawane, jak chociażby problem wewnętrznej i zewnętrznej cenzury. Z pewnością kwerenda po archiwach prywatnych, przede wszystkim wśród byłych redaktorów "Licealisty", umożliwiłaby odtworzenie pełniejszego obrazu tej bodajże najważniejszej w suwalskiej oświacie gazety szkolnej. Czterdzieści lat trwają jej dzieje, z krótszymi bądź dłuższymi przerwami. Z pokolenia na pokolenie przekazywana jest o niej wieść. Większość z następujących po sobie roczników tej licealnej szkoły wychodziła z inicjatywą wydawania własnego pisma. Jest coś niezwykłego w tym, że za każdym razem, kiedy przystępowano do wyboru tytułu, decydowano się na "Licealistę". "Niektórzy zarzucają, że jest to trochę za zwyczajny, »blady« tytuł.– pisali młodzi redaktorzy w nocie »Od redakcji«, wznawiając po raz kolejny pismo w grudniu 1990 roku – Postanowiliśmy jednak w tym wypadku sięgnąć do historii i kontynuować dzieło rozpoczęte przez naszych poprzedników. (...) Jesteśmy dumni i szczęśliwi, że to właśnie nam przypadł zaszczyt kontynuowania wieloletniej tradycji" 2. I tak było za każdym razem. Czterdziestoletnia historia pisma wyraźnie dzieli się na dwa okresy: do 1980 roku i po 1990, w którym – po dziesięcioletniej, najdłuższej przerwie – zostało ponownie reaktywowane i ukazuje się nieprzerwanie (!) do dzisiaj 3. W artykule zajmuję się tym pierwszym okresem, "epoką przed komputerową" (trudno to sobie młodym rocznikom wyobrazić, ale taka naprawdę była), kiedy "wolno się kręcił powielacz". Pierwszy numer "Licealisty" ukazał się 20 grudnia 1964 roku w nakładzie 30 egzemplarzy, "wywołując duży oddźwięk, głosy zachwytu i uznania", co "zdopingowało" redakcję do dalszej pracy 4. Po feriach wydano następny, podwójny numer. Prawdopodobnie w styczniu 1965 roku pojawił się numer czwarty, zaś kolejne (5 – 20 lutego, 6 – 3 marca, numery 7, 8, 9 odpowiednio – 8, 19 i 29 marca, ostatni, numer 10 – 8 kwietnia). W częstotliwości pisma trudno więc doszukać się jakiejś regularności. Narodziny pisma, jak napisano, spowodowały "ambicje dziennikarskie kilku uczniów z klasy XI c, którym nie wystarczało już redagowanie gazetki ściennej". Materiały przygotowane właśnie do tej gazetki, która nosiła tytuł "Echa klasy", wypełniły pierwsze numery "Licealisty". Tytuł pisma wymyślony został przez redaktorów. "Padały zarzuty, że to nazwa bezpłciowa, niedobra, ale zostawiliśmy ją, bo ma ona w sobie – odpowiadano nie bez racji na te uwagi – pewna powagę, oparcie, nadaje autorytet całemu przedsięwzięciu, brzmi solidnie i rzeczowo". Pismo wydawano na ręcznym powielaczu spirytusowym, używając do tego denaturatu, przygotowując na maszynie do pisania matryce. Miało format A4 i liczyło osiem stron (dwa przełamane arkusze papieru o formacie A3), dwustronnie, gęsto zadrukowanych, bez ilustracji i jakichkolwiek wyróżnień (jeśli za takie nie uznać stosowanie wersalików) tytułów poszczególnych artykułów czy rubryk. W winiecie umieszczono stylizowany tytuł pisma, po jego lewej stronie – rysunek tarczy uczniowskiej z napisem LO 24, po prawej znak Związku Młodzieży Socjalistycznej. Pod winietą widniało wytłuszczone zdanie – nieco patetyczne, ale prawdziwe, a z pewnością nośne – że jest to "jedyne pismo ukazujące się w Suwałkach" oraz numer pisma i data. Niżej następowała prezentacja treści – "Dziś w numerze" – poprzez podanie nazwy stałej rubryki (z częstym podaniem jej zawartości) i tytuły publikowanych materiałów. Na ostatniej stronie u dołu zamieszczano stopkę redakcyjną, w której wyszczególniano skład i adres redakcji oraz nazwisko opiekuna. Nakład pisma wynosił do stu egzemplarzy i kolportowany był na terenie szkoły, chociaż także w niewielkich ilościach wśród uczniów innych suwalskich szkół średnich, np. Technikum Mechanicznego. Można w tym miejscu nadmienić, że to właśnie w tym technikum odbyło się spotkanie redakcji "Licealisty" z uczniami, na którym żywo dyskutowano i o piśmie, i o "uczniowskich sprawach"; to spotkanie redakcja przeciwstawiała marazmowi koleżanek i kolegów z macierzystej szkoły, którzy "nie chcieli zorganizować spotkania z redakcją, by podzielić się z nami uwagami o piśmie, opiniami, wnioskami". "Brak ścisłego kontaktu z młodzieżą – pisano nie bez nuty goryczy w ostatnim numerze "Licealisty" – odbił się ujemnie na treści pisma, powodując ostrą krytykę o niepełne odzwierciedlenie życia szkoły i pracy ZMS, chociażby ze strony zarządu szkolnego". Redakcja początkowo liczyła pięciu, następnie siedmiu uczniów. Byli to: Bogdan Czarniawski (kolporter), Wojciech Krzewiński (korektor), Kazimierz Maszało (sekretarz redakcji), Jan Pawluczyk (redaktor techniczny), Ireneusz Polakowski (redaktor graficzny); funkcję redaktora naczelnego "Licealisty" pełnił Piotr Sawicki, zaś jego zastępcy – Henryk Tymiński. Opiekunem pisma z grona pedagogicznego (a może i kimś więcej – inspiratorem?, bo to "za jego radą porwaliśmy się z »motyką na słońce«") był nauczyciel języka polskiego, oryginalny i lubiany przez młodzież, Kazimierz Staroń. Z zespołu redakcyjnego do piszących uczniów należeli: Piotr Sawicki (najczęściej, obecny jako autor właściwie w każdym numerze), Kazimierz Maszało (nr 4, 7, 8, 9), Henryk Tymiński (nr 6, 8 , 9), Jan Pawluczyk (nr 9). Z pismem stale natomiast współpracowali Bogdan Kraśko, Mieczysław Szestak i Józef Drajer; "pozostały niestety bez echa nasze [redakcji] apele do całej młodzieży szkoły o nawiązanie z nami kontaktu, dostarczanie nam materiałów do pisma". Już z podziału ról w zespole można wnioskować, że do wydawana pisma przystąpiono z całą powagą. Ale o randze pisma świadczyć miało – w czyich intencjach, uczniów? – co innego. "Chcąc nadać naszej akcji [wydawaniu pisma] charakter zorganizowany i określony ideologicznie, już od pierwszego numeru wystąpiliśmy jako organ Zarządu Szkolnego ZMS". Taka też formuła widniała w stopce redakcyjnej. Zapewne nie można było inaczej. Ale czy rzeczywiście czasopismo reprezentowało opinię tej młodzieżowej, politycznej organizacji? Brak egzemplarzy pierwszego numeru pisma nie pozwala stwierdzić, czy zamieszczono w nim jakiś tekst ideowo-programowy. Członkowie redakcji (Piotr Sawicki, Henryk Tymiński) należeli do władz szkolnej organizacji ZMS, a na łamach pisma publikowano takie materiały, jak np. relację z krajowej narady aktywu szkolnego ZMS w Lądku Zdroju. Z zamieszczonych w piśmie artykułów największy odzew wzbudziła relacja z otwartego zebrania szkolnej organizacji ZMS, która ukazała się w numerze szóstym (pod znamiennym tytułem Co mnie to obchodzi? 5. Jej autor (podpisany pseudonimem Żak) w sposób jednoznaczny skrytykował nie tylko brak zaangażowania młodzieży w pracę organizacji, ale "przymus" zapisu uczniów w jej szeregi ("Radzono zapisać się do ZMS, to się każdy zapisał"), co więcej – poddał w ogóle w wątpliwość celowość jej istnienia. Pisał: "Może rozwiązać organizację i utworzyć na nowo, spośród tych, którzy sami zgłoszą chęć należenia do związku" albo "wykażą się konkretną pracą, decydującą się o przyjęciu". "A może – to rzeczywiście czyta się dziś ze zdumieniem – w ogóle [organizacji] nie tworzyć?", organizacji, w której – przynajmniej na szczeblu szkolnym – brak osiągnięć, bo "nikt nie jest zainteresowany pracą, której można nie wykonywać". "Ten cały splot zagadnień – padło w tym tekście i takie stwierdzenie – w którym trudno winić zmordowanego całodzienną harówką szkolną ucznia, stwarza istne błędne koło". Artykuł wywołał prawdziwą burzę. Już w następnym numerze, z 8 marca, opublikowano polemikę. Niestety, dysponowałem zdekompletowanym egzemplarzem tego numeru i nie znana jest mi jej treść ani autorstwo. Nie zachowała się też strona z materiałem, który zapowiadany jest w spisie treści jako "Remanent w redakcji »Licealisty« – ...i co dalej?", sądzę więc, że też tego dotyczący. Sprawa była więc poważna, co można wywnioskować z dwóch informacji opublikowantch w rubryce "Kronika szkoły" w kolejnym numerze z 19 marca. Z pierwszej z nich można się dowiedzieć, że 11 marca odbyła się narada Zarządu Szkolnego ZMS, na którym wyrażono oburzenie artykułem Żaka, i postawiono zarzut "kłamliwości i nieprawdy". Redakcja, która na spotkanie "stawiła się w komplecie", tak kwitowała tę wiadomość: "Czekamy na dalsze głosy pracy szkolnej organizacji ZMS – rzecz jest warta dyskusji" i dodawała zdanie eufemistyczne, zaiste jakby wyjęte z "Trybuny Ludu", ale chyba z premedytacją użyte: "Zebranie było niewątpliwie dalszym krokiem na drodze pogłębiania więzi między organizacją a jej organem prasowym". Druga informacja dotyczyła zebrania szkolnej Podstawowej Organizacji Partyjnej [najmniejsza, najczęściej zakładowa, komórka organizacyjna Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej], które miało miejsce 12 marca, i dotyczyło "pracy szkolnej organizacji ZMS i na tym tle pracy »Licealisty«". Wzięli w niej udział zarówno przedstawiciele zarządu szkolnego i przewodniczący kół klasowych, jak i redakcji. Tę informację opatrzono zdaniem: "Z burzliwej dyskusji wypłyną chyba wreszcie konkretne wnioski, zmierzające do poprawy stosunków w szkolnej organizacji". W następnym numerze zamieszczono relację z tego zebrania pod wymownym tytułem "»Licealista« na cenzurowanym" 6. "W toku ożywionej dyskusji – napisano – wyłoniły się dwa stanowiska dotyczące oceny »Licealisty«. Oczkiem dyskusji był felieton Żaka »Co mnie to obchodzi?«. Jedna strona atakowała redakcję za zamieszczenie niezgodnego z prawdą artykułu o pracy szkolnej organizacji ZMS. Druga brała w obronę »Licealistę«, wskazywała na dodatnie wyniki pracy redakcji (rozbudzenie twórczych poszukiwań wśród młodzieży, spełnianie wychowawczej roli)". "Dyskusję – relacjonował dalej autor – podsumował bardzo wnikliwie p. dyr. Miszkiel, który dobrze ocenił pracę »Licealisty«; mówił, byśmy nie zrażali się krytyką i zarzutami i w końcu zapewnił nas, że zawsze możemy liczyć na pomoc dyrekcji i organizacji szkolnej ZMS." Cóż, miał rację Żak w swoim artykule – "Ten cały splot zagadnień (...) stwarza istne błędne koło". Do tej sprawy powrócono jeszcze raz już w podsumowaniu ponad trzymiesięcznego funkcjonowania pisma, które – jak wspominałem – zamieszczono w ostatnim numerze "Licealisty". Wymownie całe to wydarzenie spuentowano: "O pracy szkolnej organizacji ZMS pisaliśmy może, jak na organ zarządu szkolnego, zbyt mało, a m.in. dlatego, że raz dotkliwie sparzyliśmy się, próbując krytykować niedociągnięcia w felietonie Żaka Co mnie to obchodzi? (nr 6). Ale ten felieton stał się podstawą wielu dyskusji i w zarządzie szkolnym, i na zebraniu POP, i między młodzieżą. Mówiono o nim tyle, naświetlono i oceniano tak różnie, analizowano tak głęboko, że sam autor był zdziwiony wielkością swego drobnego dziełka. Mieliśmy spuszczone nosy na kwintę, ale w duchu cieszyliśmy się jak szaleni (...)" 7. To, że twórców "Licealisty" cechowało duże poczucie humoru, przenikliwość, skłonność do niebanalnego żartu świadczy troska, jaką otoczono szkolny kabaret "Diogenes". Premierowy spektakl kabaretu odbył się 6 lutego 1965 roku. Od piątego, w którym zamieszczono obszerną i szczegółową relację z pierwszego występu (potraktowanego jako sensację!), w każdym z numerów pisma ukazywał się jakiś materiał dotyczący "Diogenesa". Utrzymywane one były w tonie dużej życzliwości – uzasadnionej! – i zainte- resowania. Z zespołu redakcyjnego jedynie Henryk Tymiński (jako konferansjer) uczestniczył w pracach kabaretu. Zazwyczaj do najciekawszej rubryki w pismach szkolnych, stanowiących i obecnie cenne źródło informacji, należy "Kronika". Tak też jest w "Licealiście", chociaż nie w każdym numerze jej zawartość jest równie frapująca. W numerze siódmym pojawiła się stała rubryka pn. "Wybitni suwalczanie", którą prowadził Mieczysław Szostak. Prezentował w niej w krótkiej formie, niestety nie wolnej od błędów w pisowni nazwisk i omyłek faktograficznych, portrety znanych osób związanych z Suwalszczyzną (wymienione są w kolejności publikowania): Andrzeja Wiszowatego i Antoniego Kolankowskiego; Władysława Syrokomli i Marii Konopnickiej; Alfreda Wierusza-Kowalskiego; Oskara Awejde, bohaterów powstania styczniowego (m.in. Konstantego Ramotowskiego "Wawra", Wacława Gąsiorowskiego i Alfreda Lityńskiego. W piśmie szkolnym nie mogło zabraknąć pisanych przez uczniów wierszy (niestety, bardzo słabych) i znacznie lepszych opowiadań. Bardzo ciekawe są natomiast na łamach "Licealisty" przejawy kontaktów, które redakcja nawiązała. Numer piąty rozpoczyna się publikacją fragmentu listu od Andrzeja Wajdy. Sławny już wówczas reżyser zaabsorbowany był pracą nad zakończeniem "Popiołów", ale obiecał przyjazd na spotkanie do Suwałk. Twórca popełnił jednak lapsus, gdy przedstawiał siebie "jako dawnego ucznia" suwalskiego liceum, którym nie był. W tym samym budynku, co redaktorzy "Licealisty", tyle że w funkcjonującym tam przed wojną gimnazjum, pobierał nauki natomiast Zbigniew Przyrowski, redaktor naczelny "Młodego Technika", którego list również w numerze piątym opublikowano. Nadawca, dziękując za egzemplarz "Licealisty", przypominał, że w latach swojej nauki należał do redakcji szkolnego pisemka "Kot", którego opiekunem był Aleksander Deptuła, ceniony jako wychowawca. Warto i trzeba w tym miejscu poczynić dygresję. "Licealista" nie był pierwszym pismem uczniowskim tej suwalskiej szkoły. Dzieje prasy w tej placówce oświatowej czekają na monografistę. Podczas kwerendy dotarłem do pisemek z lat trzydziestych, które wydawała młodzież w suwalskim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Karola Brzostowskiego 8. Były to: "GBS" (ukazywała się od jesieni 1931 roku do – prawdopodobnie 1935), "Pluskiewka" (dwa numery z wiosny 1932 roku), "Czerwony Krzyż" (z października 1932 roku) oraz jednodniówki: "Express Balonowy" (z stycznia 1933 roku) i "Rewia Sztubacka" (z kwietnia 1934 roku). O "Kocie", pisemku satyrycznym wspomnianym przez Zbigniewa Przyrowskiego, znajduje się wzmianka w tytule konkurencyjnym, czyli "Pluskiewce". Wynika z niej, że pierwszy numer "Kota" ukazał się 7 marca 1932 roku. Nazwisko Zbigniewa Przyrowskiego pojawia się natomiast w drugim numerze "Czerwonego Krzyża" z 8 listopada 1932 roku w ogłoszeniu wyników konkursu literackiego, zorganizowanego przez szkolne koło młodzieżowe PCK. Nadawcy listu do "Licealisty" przyznano wówczas nagrodę pierwszą ("biblioteczkę złożoną z dwudziestu ciekawych książeczek"), stwierdzając w uzasadnieniu, że praca jego jest "znakomicie opracowana, posiada styl żywy i obrazowy". Najobszerniejszą korespondencję do "Licealisty" nadesłał, poproszony o uwagi, Wojciech Giełżyński, wówczas wyróżniający się dziennikarz redakcji "Dookoła świata" Jest to odpowiedź na tyle poważna i dowcipna, a napisana wszak przed czterdziestoma laty przez znanego tropiciela Jaćwięgów 9, że przytoczę jej dłuższy fragment: "Nie mam zamiaru udzielać Wam żadnych rad ani nauk, bo, po pierwsze, nie jestem prasoznawcą, a po drugie – każde pismo samo musi dopracować się własnej koncepcji. Dotyczy to zarówno »Polityki«, jak »Licealisty«. Pech tylko, ze właściwie nikt nie wie, co to znaczy »koncepcja« w stosunku do gazety. Chodzi zapewne o to, by pismo trafiało w zainte- resowania swych odbiorców. Jestem przekonany, że się Wam to udało, uda, albo nie uda. W tym ostatnim przypadku musicie zmienić albo tematykę, albo czytelników. To drugie byłoby chyba trudniejsze. Jak wiecie, od każdego pisma wymaga się w naszym kraju: 1) Ideowości, 2) Pryncypialności, 3) Ofensywności, 4) Odpowiedzialności, 5) Zaangażowania, 6) Celności – i tak dalej. Jeśli się Wam powiedzie i spełnicie wszystkie te warunki, »Licealista« będzie najlepszym pismem w Polsce, a nie tylko w Suwałkach. Wątpliwe tylko, czy ktoś to zechce przeczytać. Jeśli zarazem nie spełnicie postulatu atrakcyjności. Jak pogodzić to wszystko razem? Gdybym wiedział, dawno już byłbym naczelnym redaktorem, a tak – muszę się trudzić pisaniem, co jest rzeczą dla dziennikarza najuciążliwszą. Gdyby dziennikarz nie musiał pisać, praca jego byłaby najlepszą na świecie. Nikt bowiem z nas, zawodowców, nie lubi pisać. Lubią pisać tylko amatorzy, nowicjusze i grafomani. My natomiast musimy pisać, i to w ten sposób, by każdy myślał, że sprawia nam to szaloną satysfakcję. Po co ja jednak zdradzam Wam zawodowe tajemnice? Sami kiedyś dojdziecie do podobnych wniosków, jeśli wytrwacie w chęciach i ambicjach dziennikarskich. Ani Wam tego nie polecam, ani nie odradzam. Zawód ten dla dziesięciu jest bardzo szary, dla jednego niesłychanie kolorowy. Mimo to nikt z nas nie zamieniłby go na żaden inny, choć każdy mówi, że uczyniłby to natychmiast. Calutki Wasz numer przeczytałem od deski do deski. Gdybym powiedział, że zawarta w nim literatura jest na miarę Szekspira, a reportaż – na miarę Kischa [kysza], to trochę bym przesadził". Ostatni, dziesiąty numer "Licealisty", jak już wspomniano, ukazał się 8 kwietnia 1965 roku. Powód samorozwiązania się redakcji był naturalny – zespół tworzyli uczniowie, którzy za dwa miesiące przystępowali do matury. Numer opatrzono odezwą do czytelników, w której napisano wszystko to, co jest potrzebne do odtworzenia historii pisma, z czego skwapliwie skorzystałem. Wyszczególniono też autorów tekstów obecnych we wszystkich dziesięciu numerach. Znalazło się też w tej krótkiej historii takie zdanie: "»Licealista« wychodził trzy i pół miesiąca – nie jest to dużo czasu, ale wspomnienia tych chwil [redagowania pisma] staną się na pewno najlepszymi wspomnieniami z lat szkolnych". Należy jeszcze dodać – w kontekście cytowanego we wstępie wiersza Leszka Szarugi – że "Licealiście" "pomagała dyrekcja szkoły, Zarząd Powiatowy ZMS – gdzie ostatnio drukowano bezinteresownie wszystkie matryce i Komitet Powiatowy Partii [PZPR], udostępniając własny powielacz (...)". Autor, ukrywający się pod pseudonimem Żak, chciał pozostać anonimowy10. Opiekun "Licealisty", Kazimierz Staroń, w jednej z paru opinii, które redakcja zebrała o sobie kończąc swoją historię, wyraził życzenie, "oby wiara i zapał [redaktorów] we własne siły pozostały w tradycji szkoły"11. Z obecnej perspektywy można chyba powiedzieć, że tak się stało. Pokolenia uczniów podejmowały się wielokrotnie redagowania szkolnego pisma, które miało jeden zasadniczy i wspólny wyznacznik – tytuł. Następny "Licealista" pojawił się w szkole na początku lat siedemdziesiątych, chociaż nie jest pewne, czy wcześniej nie czyniono prób jego wznowienia i czy nie ukazały się sporadyczne numery pisma. Dysponuję jednym egzemplarzem (bez numeracji) "Licealisty" z 1971 roku i dwoma (nr 2 i 3) z 1973. Egzemplarze z 1973 roku mają dodatkową numeracje ciągłą (20, 21, jeśli tak należy te cyfry odczytywać), co prawdopodobnie świadczy o tym, że wydawano je rzeczywiście dużo wcześniej. Może także i później. Całkiem możliwe, że "Licealista" z 1971 roku zaczął ukazywać się w szkole na fali zachodzących w Polsce zmian politycznych po grudniowych wydarzeniach. Świadczyć o tym może płomienny artykuł z pierwszej strony pt. My w dniu dzisiejszym, w którym autor odwoływał się do... przemówienia ówczesnego I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka o wartości i potrzebie pracy dla kraju. Taką pracą, podkreślano w tekście, w przełożeniu na język uczniowski, jest nauka, której uczniowie powinni poświęcić się całkowicie. Dlaczego jednak w winiecie widnieje miesiąc maj? Raczej jest wątpliwe, aby zaczęto redagować "Licealistę" na jeden, dwa miesiące przed końcem roku szkolnego? W numerze ponadto znalazły się też trzy teksty z "życia szkoły", nie do końca dziś zrozumiane, dwa wiersze i dwa uczniowskie dowcipy. Podpisane były one pseudonimami. Pismo wydano na powielaczu spirytusowym, w formacie A4; siedem jednostronnie zadrukowanych stron, spiętych zszywkami. Na końcu umieszczono informację, "Redaguje zespół: Zbigniew Fałtynowicz, Bożena Malarewicz, Elżbieta Rutkowska, Bożena Kamińska, Barbara Górowska. Znacznie "poważniej" prezentują się egzemplarze "Licealisty" o dwa lata późniejsze, ukazującego się jako miesięcznik. Całą pierwszą stronę zajmuje ozdobna winieta i ilustracja, elementy graficzne występują także wewnątrz gazety. Numer 2 (20) pochodzi z lutego, liczy dziesięć kartek A4, jednostronnie zadrukowanych, nr 3 (21) – z marca, o objętości pięciu dwustronnie zadrukowanych kartek, także o formacie A4 i spiętych zszywkami. Nadal wiele do życzenia pozostawia jakość wydruku; niektóre teksty są prawie nieczytelne, nie są też z nielicznymi wyjątkami podpisywane nazwiskami autorów, co najwyżej inicjałami. Z materiałów zamieszczanych w piśmie zwraca uwagę "Kronika" oraz krótkie refleksyjne artykuły "Szynki" czy "Pozytywisty" o postawach moralnych. Są też m.in.: recenzja z telewizyjnego przedstawienia teatralnego, felietony o sporcie w szkole, wiersze, rozmowa z dyrektorem liceum Janem Kaszubą. W numerze drugim zamieszczono list uczennicy, w którym do "wad poważnych" pisma zaliczyła – prócz wykonania technicznego i graficznego – "częste poruszanie spraw błahych, nieistotnych". I taka była prawda. Chociaż tak do końca trudno to pismo ocenić, bowiem w liście tym znajduje się informacja, na podstawie której można sądzić – co już sugerowałem, pisząc o ciągłości numeracji – o wielu wcześniej wydanych numerach pisma. Do sukcesów na pewno może redakcja zaliczyć wydanie nadzwyczajne "Licealisty" z 3 lutego 1973 roku, przygotowane "na gorąco"... podczas studniówki, przed północą. Z zachowanego egzemplarza (cztery strony formatu A4) pochodzi "podsłuchana rozmowa na parkiecie", niczym z Wesela:
Ten i pozostałe dwa przedstawione tu numery "Licealisty" z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych redagował zespół w składzie: Ewa Kopko (red. naczelny), Bogusław Poniatowski (sekretarz), Jerzy Malinowski (red. graficzny), Jan Wasilewski (red. techniczny) oraz Barbara Andrulewicz, Józef Adelson, Zbigniew Fałtynowicz, Elżbieta Seredyńska, Anna Błachowicz, Z. Gawiński. W numerze trzecim w stopce pojawia się Kazimierz Domuradzki jako zastępca redaktora naczelnego, brak jest natomiast A. Błachowicz. Zespół tworzyli rówieśnicy, ale z różnych klas. W stopce nie podano opiekuna pisma, którym był – tak jak w latach 1964–1965! – polonista Kazimierz Staroń. Ze świadomym nawiązaniem do pierwszej edycji "Licealisty" mamy do czynienia w przypadku wznowienia tytułu w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku przez uczniów liceum klasy II d. Pierwszy jego numer ukazał się w grudniu 1979 roku jako organ samorządu szkolnego12. Przedstawiając w słowie wstępnym skrótowo historię tytułu, z wielką estymą pisano o poprzedniku z pierwszych lat sześćdziesiątych. "Z tego okresu – stwierdzano – pozostały wspaniałe publikacje ówczesnych uczniów na czele z redaktorem naczelnym p. Sawickim. Nawet teraz humor i satyra owych »starych« numerów wywołują bardzo dużo śmiechu. Podobno tamta młodzież z ogromnym zainteresowaniem czytała stałe pozycje pisma, jak chociażby »kącik literacki« »kronikę szkoły« czy z reguły bardzo trafne komentarze. Na każde wydanie ówczesnego »Licealisty« czekano z niecierpliwością i gdy pismo ukazywało się, wyprzedawane było natychmiast". Taka jest siła ciążenia tradycji, o której jeszcze raz wspomniano w drugim numerze z lutego 1980 roku, pisząc wprost: "Nadrzędnym naszym celem jest dorównanie poziomowi »Licealisty« sprzed siedemnastu lat". To stwierdzenie było chyba też reakcją zespołu na krytyczną ocenę pierwszego numeru, która pojawiła się w anonimowych ulotkach rozpowszechnianych na terenie szkoły tuż po ukazaniu się pisma. Pismo miało format A4 dwustronnie (dwa pierwsze numery) bądź jednostronnie zadrukowane, o zbliżonej objętości (od 10 do 13 stron); jedynie numer szósty liczył 17 stron. Na stronie okładkowej zamieszczano jedynie winietę i rysunek. Pierwszym materiałem była kronika szkoły. Do stałych rubryk należała też "Lista przebojów »Licealisty«". Ponadto publikowano, m.in.: krótkie opowiadania, artykuły (interesujące) z życia szkoły (np. podsumowanie pierwszego półrocza nauki, relacja ze studniówki, przygotowań do matury), recenzje (np. z przedstawienia szkolnego kabaretu Diogenes, z przeglądu teatrów amatorskich "Sztama", który odbył się w Suwałkach). Wiersze, nadesłane przez czytelników, pojawiły się raz, w numerze szóstym, opatrzone komentarzem Jolki, Jolanty Hinc (redakcja poszukiwała formuły prezentacji utworów poetyckich); wiersze podpisano inicjałami, prócz trzech, których autorem był Andrzej Tylenda. Numer piąty pisma poświęcony był w całości 140-leciu szkoły. Jego treść wypełniły m.in.: artykuły prezentujące krótką historię szkoły i jej współczesne osiągnięcia, długa i interesująca rozmowa z długoletnia nauczycielką języka polskiego w liceum Mirosławą Pniewską oraz portret również długoletniego pedagoga, rusycysty Józefa Szłyka. Zespół tej edycji "Licealisty" tworzyli: Tadeusz Kubaszewski (red. naczelny), Lubomira Persjanow (zastępca red. naczelnego) oraz redaktorzy odpowiedzialni za poszczególne działy: Joanna Domuradzka (plastyczny), Jolanta Hinc (problematyki młodzieżowej), Sławomir Filipowicz (kronika szkoły), Alicja Jędzul i Mariusz Balcewicz (satyryczny), Grzegorz Łozowski i Maciej Pol (techniczny). Wymienieni uczniowie przygotowali sześć numerów pisma (zgodnie z zapowiedzią redakcji w pierwszym numerze z grudnia 1979 roku, "Licealista" miał ukazywać się raz w miesiącu); ostatni wydrukowano w czerwcu 1980 roku. Kilkakrotnie redaktorzy "Licealisty" informowali o swoich planach i zamie- rzeniach, tak jakby wznowienie pisma po wakacjach było oczywiste. Tymczasem historia stawała się taką, jaką przedstawił w swoim utworze Gdy tak siedzimyLeszek Szaruga. Czyż więc obecność Andrzej Tylendy mrocznymi wierszami w "Licealiście" w przedwakacyjnym numerze z roku 1980 – nie była prorocza. A uczniowie suwalskich szkół licealnych zaczęli spotykać się na innej "ławie"13.
|