AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE
TOWARZYSTWO NAUKOWE
Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ... |
RECENZJE cz. 1 z 2 „Rocznik Grodzieński” nr 1 Grodno: Zjednoczenie Społeczne Polska Macierz Szkolna, 2007. – 196 s., il.
Wielu czytelnikom dostarczył radości pierwszy numer „Rocznika Grodzieńskiego”, wydanego przez Zjednoczenie Społeczne Polska Macierz Szkolna 1. Cieszy sam fakt zrealizowania ambitnego zamiaru, tym bardziej zawartość tomu i jego szata graficzna. Na pierwszej stronie okładki Rocznika widnieje podświetlona katedra grodzieńska, zaś na ostatniej ta sama bryła ówczesnej fary pojezuickiej z wojennymi taborami niemieckimi na pierwszym planie. Między jednym a drugim kadrem jest ponad 80 lat różnicy, w których na Grodzieńszczyźnie zaszły wielkie zmiany. Redaktor Wojciech Szewczak we wstępie wyjaśnił genezę Rocznika, kierowanego zarówno do osób mieszkających obecnie na Ziemi Grodzieńskiej, jak i do tych, którzy opuścili rodzinne strony zaraz po II wojnie światowej, do Polaków i Białorusinów, historyków zawodowych i miłośników spraw przeszłych. Redakcja świadomie zamierzała podjąć przede wszystkim tematy, które nie dzielą, a łączą dwie nacje. „Chcieliśmy, aby polski czytelnik mógł zapoznać się z białoruską wizją historii tych ziem, a Białorusin poznał historię Grodzieńszczyzny widzianą oczyma Polaków”. Warto przeczytać zawartość numeru pierwszego „Rocznika Grodzieńskiego”, by przekonać się, jak cenne to przedsięwzięcie i na ile spełniły się zamierzenia inicjatorów. Pierwszy artykuł Iny Sorkiny nosi tytuł „Miasteczka powiatu grodzieńskiego w XIX i na początku XX w.”. Miasteczka rzeczywiście osobliwe, „z niepowtarzalną atmosferą i kolorytem”, położone na pograniczu: Jeziory, Wola, Wołpa, Wielka Brzostowica, Druskieniki, Indura, Kamionka, Krynki, Łunna, Mosty, Seidel. Z nich, tylko Krynki znajdują się dziś w granicach RP. Autorka obficie posiłkowała się danymi statystycznymi, głównie pozyskanymi z zasobów archiwalnych. W większości jest to omówienie zebranych informacji, są jednak i interesujące próby interpretacji. Nieco szwankuje terminologia polska (Eliza Orzeszkowa zaliczona została do artystów; „pstra” struktura społeczna, mieszkańcy Królestwa Polskiego jako odrębny stan; kiermasze zamiast jarmarków), czasem rażą skróty myślowe („uparta walka Białorusinów o przywrócenie im wcześniejszych praw” w miasteczkach okresu I połowy XIX wieku). Przekonywająco jednak zabrzmiała konkluzja końcowa, że miasteczka te były miejscem spotkania różnych kultur, religii i języków, stanowiły „unikatowy społeczno-kulturowy fenomen”. Pożytecznym określiłbym starannie udokumentowany tekst Wandy Renik o Polskiej Macierzy Szkolnej w latach 1919–1939. Nie trzeba też rekomendować Wojciecha Śleszyńskiego, aktualnego dyrektora Instytutu Historii Uniwersytetu w Białymstoku, który przekazał do druku artykuł o uwarunkowaniach społeczno-politycznych w pierwszej połowie września 1939 roku na ziemiach północno-wschodnich II Rzeczypospolitej. Można jednak mieć nadzieję, że autor w następnym zeszycie Rocznika będzie kontynuował rozpoczęte rozważania i staranniej przeanalizuje zmieniającą się sytuację militarną przed oraz po 17 września tamtego roku. Nie dziwi, że dwa teksty dotyczą okresu II wojny światowej. To cenny materiał Stanisława Silwanowicza o polskim podziemiu w Grodnie w latach 1939–1941 (bez bezpośrednich odwołań do zasobów Instytutu Hoovera) i rzetelny przegląd, autorstwa W. (?) W. Barabasza, zmian zachodzących w sowieckiej polityce wobec polskiego ruchu oporu w latach „niemiecko-faszystowskiej okupacji” (czy rzeczywiście tak sielankowo układy się stosunki między konspiracyjnymi ugrupowaniami polskimi i sowieckimi pod podpisaniu układu Sikorski – Majski ?). Z kolei A.(?) Wialiki zajął się niepodejmowanym dotychczas tematem repatriacji polskich dzieci z Białorusi do Polski w latach 1951–1952. Po artykułach w języku polskim podano opracowania w języku rosyjskim i białoruskim. To oczywiste i dobrze świadczy o kontaktach redakcji oraz woli publikowania różnorodnych wyników badań. Zastanawiam się tylko, czy nie należałoby dodać krótkich streszczeń, przynajmniej w języku polskim i białoruskim. Nie są one z pewnością konieczne dla zawodowych badaczy, ale młodsi zwłaszcza amatorzy historii mogą mieć spore trudności z zorientowaniem się, czego dotyczą poszczególne pozycje Rocznika. Pozostałe działy omawianej publikacji wskazują na poszukiwania nowatorskich form. Mam na myśli: „Archiwalia” z zestawem kart pocztowych ukazujących Grodno do 1918 roku (trzeba było, przynajmniej podać daty druku pocztówek), „Dzień dzisiejszy” (sprawozdanie Stanisława Sienkiewicza z działalności Polskiej Macierzy Szkolnej na Białorusi, reportaż ze zdjęciami Teresy Kryszyń o odwiedzaniu przez młodzież i zarazem porządkowaniu starych cmentarzy, grobów bohaterów i pomników) oraz „Album” z barwnymi fotografiami z grodzieńskiego cmentarza katolickiego i krótkim wprowadzeniem Wojciecha Szewczaka. Nie mogło zabraknąć działu ze wspomnieniami o osobach wartych zapamiętania i miejscach owianych legendą (dwór Bławdziewiczów, kościół w Kaszubińcach, losy Czesława Ciechanowicza). Całość uzupełniły refleksje o miasteczkach kresowych, poczynione na kanwie książki Jerzego Gubarewicza o Jeziorach. Chcę przyłączyć się do podziękowań dla wszystkich, którzy przyczynili się do wydania pierwszego numeru „Rocznika Grodzieńskiego”. Domyślać się tylko można, że nie było to łatwe przedsięwzięcie. Tym bardziej należy życzyć redakcji pomyślnego kontynuowania tego dzieła, rozważenia ewentualnych, drobnych zmian, a nade wszystko usprawnienia kolportażu. Bo nie mam wątpliwości, że istnieje szeroki krąg osób zainteresowanych periodykiem, także wśród czytelników „Rocznika Augustowsko-Suwalskiego”.
Adam Cz. Dobroński
Kazimierz Omiljanowicz Syberia niejedno ma imię. Suwałki: Wydawnictwo HAŃCZA, 2008. – 197 [2] s., il.
W serii „Biblioteka suwalska” ukazał się trzeci tom wspomnień Kazimierza Omiljanowicza zatytułowany Syberia niejedno ma imię w opracowaniu redakcyjnym Janusza Kopciała. Jest to już 58. książka, wydana przez suwalskie Wydawnictwo „Hańcza”. Wśród nich i w wymienionej na wstępie serii, znajduje się pierwszy tom wspomnień Kraina kwietnych uwroci. Zapiski znad Wigier, który ukazał się w 2003 oraz drugi – Lata młodości górnej i chmurnej, wydany w 2006 roku. Ostatnia, czwarta część, ma się ukazać w najbliższym czasie. Autorem wspomnień jest nauczyciel Kazimierz Omiljanowicz urodzony w 1888 roku w Piertaniach na Suwalszczyźnie i zmarły w 1969 roku we Włocławku 1. Wspomnienia powstały w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, a zostały uzupełnione i poprawione w okresie okupacji niemieckiej. Trzeci tom wyróżnia się nie tylko spośród pozostałych części, ale też spośród innych pozycji serii „Biblioteka suwalska” (są to książki Wandy Miłaszewskiej Czarna Hańcza – powieść oraz Zbigniewa Fałtynowicza Gdzie jeziora syte przestrzenią obłoków ... Suwalszczyzna w poezji – antologia, wydane w latach 1997–1998). Na jego treść składa się bowiem przede wszystkim opis wydarzeń i przeżyć autora, których miejscem były, odległe o tysiące kilometrów od Suwalszczyzny, bezkresne przestrzenie srogiej, nawet okrutnej, ale też pięknej i bogatej krainy, jaką była Syberia. Te różne jej oblicza oddaje lakonicznie, ale i trafnie, tytuł książki. Co najistotniejsze, Omiljanowicz wspomina lata I wojny światowej i wojny domowej w Rosji, a więc przełomowy i zarazem charakterystyczny dla dwudziestego stulecia okres wojen i rewolucji, a także narodzin jednego z totalitarnych systemów, który, wprawdzie wtedy jeszcze dość krótko, ale boleśnie zdołał go doświadczyć. Na wyodrębnienie w tym tomie wspomnień, spisanych w układzie chronologicznym, wyraźnych etapów w życiu autora pozwalają tytuły kilkunastu krótszych lub dłuższych rozdziałów. Jednocześnie, tytuły te, bardzo zwięzłe, ale jakże wymowne, na przykład: Rosyjski sołdat, Gorzka przystań (Tomsk), Na dnie piekła (Tuła), świadczą o tym, jak wiele Omiljanowicz przeżył od czerwca 1914 do października 1921 roku. Pierwsze trzy rozdziały autor poświęcił ostatnim tygodniom pokoju i początkowi Wielkiej Wojny. W kolejnych sześciu opisał pobyt na Syberii, gdy pracował, a także służył w armii rosyjskiej. Dalsze dwa rozdziały dotyczą około dwóch miesięcy służby w 5. Dywizji Strzelców Polskich na Syberii. Wreszcie, w ostatnich sześciu czytamy o przeżyciach jeńca w sowieckiej niewoli. Niemal paradoksalnie wspomnienia rozpoczynają się sielskimi i pełnymi radości obrazami wakacji 1914 roku, które autor spędzał na Suwalszczyźnie. Przebywał wtedy w domu rodzinnym w Piertaniach, w malowniczych Becejłach oraz jako korepetytor w majątku „Rykocieje”. Niestety, atmosferę spotkań towarzyskich i „spokojnego rytmu życia we dworze” 2 przerwała wiadomość o wybuchu I wojny światowej. Kazimierz Omiljanowicz został zmobilizowany do wojska i na przełomie lipca i sierpnia 1914 roku znalazł się w 104. pułku piechoty w Augustowie. Szczęśliwie, jego początkowo niesłychanie dramatyczne położenie zmieniło się wręcz radykalnie i właściwie wcale nie przypominało sytuacji rekruta. Dzięki temu miał okazję spotkać w koszarach, a nawet zamienić kilka słów z wielkim księciem Mikołajem Mikołajewiczem Romanowem, głównodowodzącym armii rosyjskiej, który w ramach inspekcji terenów przyfrontowych trafił do Augustowa. Oczywiście, autor nie uniknął służby na froncie. Uczestniczył w ofensywie rosyjskiej na Prusy Wschodnie i dotarł ze swym pułkiem do Ełku oraz w okolice Giżycka. Później pełnił służbę na tyłach w augustowskich koszarach i obijał się „wśród kancelaryjnej roboty bez większego sensu” 3. Choć służbie w carskiej armii w 1914 roku Omiljanowicz poświęcił zaledwie kilkanaście stron, to udało mu się scharakteryzować ją w sposób niezwykle sugestywny, dający wyobrażenie o codzienności tysięcy żołnierzy. Nie pominął opisu sytuacji, w których ujawniały się najciemniejsze strony wojska i wojny, od głupoty i prymitywizmu, po okrucieństwo i gwałty. Doznawał szoku, upokorzeń i rozczarowań, gdy stykał się z koszarową i frontową rzeczywistością. Szybko dostrzegł bezsens wojny i zrozumiał, jak daleko odbiegają od prawdy propagandowe informacje, którymi karmiono tyły. Nic dziwnego, że zwolnienie z wojska przyjął z wielką ulgą. Po przejściu do cywila znalazł się w spokojnych Piertaniach, a następnie wyjechał do „Rykociej”. W lutym 1915 roku, po zajęciu Suwałk przez Niemców, uciekł przed nimi do Wilna, a zaraz potem udał się do Kijowa, gdzie zapisał się na uniwersytet. Skreślony z listy studentów i zagrożony ponownym wcieleniem do wojska wrócił do Wilna. Za namową dobrej znajomej, Sabiny Dziadowskiej, postanowił wyjechać z nią do jej rodziców, aż do Tomska na Syberii. I tak rozpoczęła się syberyjska tułaczka Omiljanowicza. Już w czasie długiej podróży wiedza o Syberii, jako miejscu zsyłek i cierpień pokoleń polskich patriotów, a także bezkresne przestrzenie Rosji wywoływały w nim obawy, a nawet lęk. Początki pobytu w zimowym jeszcze Tomsku z powodu braku pracy i niedostatku okazały się trudne. Do tego doszły negatywne doświadczenia w kontaktach z Polakami. Ostatecznie Omiljanowicz trafił na ludzi, którzy mu pomogli i znaleźli dobrą pracę w oddalonej o 40 km na północ od Tomska osadzie Samuśka. Tu, daleko od frontu, przez ponad rok autor był pracownikiem niewielkiej stoczni rzecznej i warsztatów remontowych nad rzeką Tom. Pobyt w Samuśce okazał się pomyślnym i ciekawym okresem w życiu Omiljanowicza. „W krótkim czasie zaaklimatyzowałem się w nowym miejscu i odżyłem po latach [raczej po roku – przyp. T.R.] poniewierki i głodu. Syberia – po pierwszych, bolesnych doświadczeniach – otworzyła przede mną swoje ramiona i przygarnęła mnie życzliwie. (...) Coraz rzadziej myślałem o wojnie, zacierały się w pamięci koszmarne obrazy. Rzuciłem się w wir życia towarzyskiego i cieszyłem się urokami Syberii” 4. Rzeczywiście, w tej części wspomnień pojawia się wspaniała i groźna syberyjska przyroda, a co najważniejsze, interesujący i dobrzy bez względu na narodowość ludzie. W kontaktach z niektórymi z nich autor zetknął się z poglądem, i chyba się doń przekonał, o wyjątkowych, wielkich, niewykorzystanych jeszcze bogactwach i możliwościach tego ogromnego terytorium. Warto podkreślić, że Omiljanowicz opisał je oraz ludzi tam zamieszkujących bez uproszczeń i uprzedzeń, w niektórych fragmentach z szacunkiem, a nawet z podziwem. Może to zaskoczyć czytelników, którzy nie dysponują głębszą wiedzą na ten temat i mają pejoratywne spojrzenie na Syberię. Wojna przypomniała się autorowi, gdy wiosną 1916 roku w Omsku pojawili się uchodźcy, a zwłaszcza wtedy, gdy władze zaczęły powoływać pod broń studentów i – później – zwolnionych z wojska. Z obawy przed skierowaniem na front, Omiljanowicz wstąpił na ochotnika do jednostki artylerii w Tomsku. W czasie ponadrocznej służby dowiedział się o rewolucji lutowej, a następnie październikowej w Rosji. W listopadzie 1917 roku otrzymał, podpisaną przez Lwa Trockiego, nominację na oficera, a w grudniu mógł już przejść do cywila. Tak też uczynił i na początku 1918 roku wrócił do Samuśki, by podjąć pracę jako kierownik pogłębiarki w górnym biegu rzeki Tom. W tymże roku nie było mu jednak dane pozostać na uboczu dramatycznych wydarzeń, które ogarnęły Syberię, choć obiecał sobie, że nie stanie po żadnej ze stron rozwijającego się konfliktu i wojny domowej 5. Tym wydarzeniom, a także różnym epizodom wojennym, również tym, w których nie uczestniczył, poświęca sporo miejsca. Jest to istotne, bowiem nieczęsto można dziś natknąć się na wspomnienia czy inne publikacje, dotyczące Polaków, którzy znaleźli się w oddziałach rosyjskich, a nawet walczyli przeciwko Armii Czerwonej. Omiljanowicz trafił ponownie do wojska po opanowaniu Tomska przez Czechosłowaków. W mieście nie było polskich formacji, więc po ogłoszeniu mobilizacji oficerów do wojsk rządu omskiego, stawił się do jednostki artylerii, w której służył wcześniej. W ten sposób został oficerem wojsk Niezależnej Republiki Syberyjskiej. Być może wpływ na taką decyzję miała również idea niezależnego państwa syberyjskiego. Z jego znakiem, jakim była biało-zielona wstążeczka, symbolizująca lasy i śniegi Syberii, noszona przez żołnierzy na naramiennikach i czapce, Omiljanowicz nie rozstał się nawet po upadku zalążków republiki syberyjskiej w listopadzie 1918 roku. Wtedy, po zdobyciu władzy przez admirała Aleksandra Kołczaka, znalazł się w jego „białej” armii na wschodzie Rosji. Zimą i wiosną 1919 roku jako dowódca plutonu haubic wziął udział w walkach przeciwko oddziałom Armii Czerwonej na Powołżu. Stąd został skierowany do szkoły artylerii francuskiej w Krasnojarsku. Kiedy przejeżdżał pociągiem przez Nowonikołajewsk (obecnie Nowosybirsk), po raz pierwszy zobaczył polskich żołnierzy. W mieście stacjonowało Dowództwo Wojsk Polskich we Wschodniej Rosji z płk. Walerianem Czumą na czele oraz 5. Dywizja Strzelców Polskich, dowodzona przez płk. Kazimierza Rumszę. Widok polskich żołnierzy wzruszył, ale i rozczarował Omiljanowicza, bo „Właściwie trudno ich było nazwać żołnierzami; to była różnorodna zbieranina – od wyrostków do wiekiem zgarbionych starców” 6. W szkole artylerii w Krasnojarsku autor zetknął się z grupą oficerów polskich, którzy początkowo zlekceważyli go, wręcz nim wzgardzili. Mimo to, po ukończeniu szkoły postanowił zgłosić się do polskiego wojska, gdyż tylko to dawało nadzieję na wyrwanie się z piekła wojny domowej na Syberii. Udało mu się uzyskać zwolnienie z armii rosyjskiej i jesienią 1919 roku wstąpić do 5. dywizji, konkretnie do 3. baterii 5. pułku artylerii. Działo się to już w okresie przygotowań oddziałów polskich do ewakuacji z Nowonikołajewska koleją transsyberyjską do portów na Dalekim Wschodzie, skąd miały drogą morską wrócić do Polski. W końcu listopada i na początku grudnia 1919 roku pociągi z polskimi żołnierzami i wieloma cywilami wyruszyły na wschód. Cała formacja stanowiła straż tylną wycofujących się wojsk sojuszniczych. Autor znalazł się ze swą baterią w jednym z ostatnich pociągów i brał udział w walkach odwrotowych ze, ścigającymi Polaków oraz niedobitków armii Kołczaka, siłami Armii Czerwonej i sowieckich partyzantów. Tuż przed Bożym Narodzeniem 1919 roku, na stacji Tajga uczestniczył w zaciętym, krwawym i największym boju, jaki podczas odwrotu stoczyła 5. dywizja. Na początku stycznia 1920 roku transporty dywizji minęły Krasnojarsk i zatrzymały się w rejonie stacji Klukwiennaja. Dalszy odwrót był niemożliwy z powodu zablokowania kolei innymi pociągami, a walka z oddziałami Armii Czerwonej groziła zagładą formacji. 10 stycznia płk Czuma zdecydował się na kapitulację. Tylko niewielka część żołnierzy oraz spora grupa oficerów (głównie ci, którzy najbardziej obawiali się sowieckich represji, łącznie około tysiąca ludzi), opuściła dywizję i różnymi drogami dotarła na Daleki Wschód, a latem 1920 roku wróciła do kraju. Omiljanowicz nie zdecydował się na taki krok może dlatego, że „szanse pomyślnej ucieczki wydawały się być znikome, a to z uwagi na środek zimy, silne mrozy, głębokie śniegi i pustkę ciągnącą się w nieskończoność” 7. Trzeba przyznać, że autor, choć krótko służył w 5. dywizji, to trafnie scharakteryzował panujące w niej stosunki oraz jej sytuację. Wspomniał nawet o nieprzynoszącej chwały polskiemu wojsku brutalnej pacyfikacji rosyjskiej wsi przez batalion szturmowy dywizji 8. Może pomogły mu w tym publikacje, które ukazywały się w okresie międzywojennym. Bez wątpienia, nader interesujące i wartościowe w tym fragmencie są wspomnienia z odwrotu. Autor przytacza szereg dramatycznych momentów, w których uczestniczył, a które znacznie wzbogacają wiedzę „o ostatnim akcie piątej dywizji”. Szczególnie ważna i ciekawa część wspomnień dotyczy pobytu oficerów 5. dywizji w niewoli. Początkowo wszyscy żołnierze pozostawali w pociągach. Później oficerów zarejestrowano, a następnie przetransportowano koleją i doprowadzono pieszo do obozu pod Krasnojarskiem. Tu zdołali się jakoś urządzić, a Omiljanowicz, który służył w dywizji krótko, trzymał się raczej na uboczu i żyło mu się trudniej niż większości współtowarzyszy. Zaraz po Świętach Wielkanocy 1920 roku położenie jeńców zaczęło się zmieniać na gorsze. U progu wiosny władze sowieckie skierowały ich do Omska. Najpierw do zbierania, transportu i grzebania ofiar epidemii tyfusu plamistego w mieście, później do opróżniania dołów kloacznych i wywożenia nieczystości. Autor nie unika szczegółów, opisując makabryczne i obrzydliwe zajęcia. Jak zaznacza, tylko „Obskurne, cyniczne dowcipy i powiedzonka, stale zatrącające o fekalia, otępiały nas i czyniły pracę znośniejszą” 9. Gdy wreszcie prace te zostały zakończone, jeńcom wydawało się, że już nic gorszego nie może ich spotkać. Najbliższa przyszłość pokazała jednak, że się mylili, bo zostali przetransportowani do Tuły. Znaleźli się w obozie o zaostrzonym rygorze i złych warunkach bytowania. Stąd kierowano ich do różnych, najczęściej bardzo ciężkich i szkodliwych dla zdrowia prac w zakładach przemysłowych. Omiljanowicz był „jednym z niewielu, któremu udało się wyjść z tulskiej katorgi bez uszczerbku na zdrowiu”10. Tym, co szczególnie dawało się we znaki wszystkim oficerom, był głód, który „Odbierał siły i zwalał dosłownie z nóg, ale najważniejsze: stępiał w nas wrażliwość moralną i humanitarną solidarność, niszczył resztki godności ludzkiej”11. Po kilku miesiącach reżim obozowy złagodniał. Jeńców wysyłano do lżejszych zajęć i łatwiej było o żywność. Omiljanowicz od jesieni 1920 roku, przez całą zimę, prowadził kancelarię obozową. Odmiana losu była tak radykalna, że później zapisał: „Wydawało mi się czasem, że jestem w najbardziej bezpiecznym miejscu na ziemi i że żadne burze nie zakłócą tego zacisza”12. Wiosną 1921 roku wrócił do obozu i do codziennej, niełatwej rzeczywistości. Nastroje jeńców uległy pogorszeniu. Coraz trudniej było o zachowanie rozsądku i godności, o ludzkie, normalne traktowanie towarzyszy niedoli. Także Omiljanowicz postąpił wtedy ze swoim przyjacielem zdecydowanie nie tak, jak powinien, a opisaną otwarcie sytuację uznawał zawsze za „najgorszą” skazę w swoim życiorysie. Chyba jeszcze wiosną 1921 roku jeńcy zauważyli, że po podpisaniu 18 marca pokoju w Rydze między Polską a Rosją sowiecką, ich położenie zaczęło się poprawiać. Doszło nawet do tego, że mogli wybierać pracę i poruszać się zupełnie swobodnie poza obozem. Omiljanowicz odwiedził nieodległą Jasną Polanę, w której do 1910 roku żył Lew Tołstoj. Wyraźne zmiany na lepsze rozbudziły wśród oficerów nadzieje na rychły powrót do kraju. Zanim do tego doszło, jeńcy musieli poczekać jeszcze kilka miesięcy. Wreszcie we wrześniu i październiku 1921 roku do Polski ruszyły transporty jeńców z 5. dywizji. Oczekujący na swoją kolej oficerowie, z obawy że zostaną pominięci, podjęli strajk głodowy. Być może ten desperacki krok wpłynął na przyśpieszenie ich ewakuacji. Pewnego październikowego dnia jeńcy dotarli koleją do stacji Stołpce, która leżała po polskiej stronie granicy. Po latach Omiljanowicz wspomina: „Odszedłem w mrok lasu ( ...) Objąłem rękoma pień sosny, osunąłem się na kolana i przywarłem ustami do ojczystej ziemi”13. Wspomnienia Kazimierza Omiljanowicza z lat 1914–1921 są opowieścią niezwykłą. Autor, człowiek wykształcony i wrażliwy, dostrzegał i odczuwał znacznie więcej niż inni. W sposób niebywale sprawny i zajmujący14 przedstawił własne, często dramatyczne przeżycia w wyjątkowych i niezwykle trudnych czasach. Na karty wspomnień trafili też ludzie, których spotkał, przeważnie Polacy i Rosjanie. Większość z nich, podobnie jak on, starała się przetrwać i zachować człowieczeństwo niezależnie od okoliczności, nie była jednak wolna od słabości i popełniała błędy. Byli też tacy, u których zbyt łatwo ujawniały się złe i najgorsze strony natury ludzkiej. Omiljanowicz zachował to w pamięci i nie pominął we wspomnieniach. Dlatego, czytając je, spotykamy bardzo różnych ludzi, o poglądach podobnych lub zupełnie odmiennych niż on, mądrych, przyzwoitych, życzliwych, zdolnych do poświęceń, odwagi i heroizmu, ale też zobojętniałych, niegodziwych, podłych i okrutnych. Autor pozwolił sobie na szereg refleksji na temat kondycji i natury człowieka, Polaków, Rosjan czy Sybiraków, kobiet, inteligentów, ludzi prostych, oficerów i żołnierzy. W niektórych fragmentach nie koncentruje się wyłącznie na swojej i innych osobach, ale stara się szerzej opisać otaczającą go rzeczywistość. Może po to, by czytelnicy lepiej zrozumieli uwarunkowania decyzji, działań i uczynków, nie tylko w sytuacjach skrajnych. Dotyczy to chociażby okresu służby w armii republiki syberyjskiej i admirała Kołczaka, a także pobytu w obozach jenieckich. W spisanych po upływie kilkunastu lat wspomnieniach, autor, co zrozumiałe, stosunkowo rzadko datuje precyzyjniej różne wydarzenia. Zwłaszcza we fragmencie o początkach wojny nie przywiązywał chyba do tego wagi, a może zawiodła go pamięć. Wręcz nieprawdopodobnym jest, by „Pewnego, jeszcze zimowego, dnia”15, czyli po upływie kilku miesięcy, dowiedział się w augustowskich koszarach (jak gdyby była to najnowsza wiadomość) o klęsce 2. armii rosyjskiej i samobójczej śmierci gen. Aleksandra Samsonowa w bitwie pod Tannenbergiem w końcu sierpnia 1914 roku, a także o bitwie nad jeziorami mazurskimi, stoczonej w pierwszej połowie września 1914 roku i zakończonej niepowodzeniem oraz odwrotem 1. armii rosyjskiej za Niemen (wraz z przekazanym do niej z 2. armii II korpusem, do którego należał 104. pułk piechoty). Prawdopodobnie to na podstawie tych informacji, pomyłkę w Posłowiu (s. 187) popełnił Janusz Kopciał, który udział Omiljanowicza w działaniach wojennych umiejscowił w rozpoczętej w końcu września 1914 roku, zwycięskiej kampanii rosyjskiej na Suwalszczyźnie i w Prusach Wschodnich, a także stwierdził, że kampanię zimową (zakończoną klęską Rosjan) spędził on w augustowskich koszarach. Ze wspomnień wynika, że Omiljanowicz uczestniczył w pierwszej, letniej ofensywie wojsk rosyjskich na Prusy Wschodnie w składzie 104. pułku, należącego do 26. dywizji piechoty i II korpusu, który od 17 sierpnia (wtedy akurat „Chłopi na polach sprzątają owies”16) nacierał z rejonu Augustowa na Ełk i Pisz (zajęte przez Rosjan do 22 sierpnia), a następnie na Giżycko i Kętrzyn. W Augustowie, w rezerwach pułku, autor znalazł się zapewne już na początku września 1914 roku, bo opisał spotkanie z Piotrem Halickim, który z entuzjazmem „Rzuca [mu] się na szyję, wymachując odezwą wielkiego księcia [Mikołaja Mikołajewicza] do Polaków”17, wydaną już 14 sierpnia 1914 roku. Nie dowiadujemy się, co robił Omiljanowicz w drugiej połowie września 1914 roku, gdy przez dwa tygodnie Augustów pozostawał w rękach niemieckich. W koszarach w tym mieście musiał przebywać w czasie jesiennej ofensywy Rosjan na Prusy Wschodnie, która rozpoczęła się w końcu września 1914 roku. Po zwolnieniu z wojska na początku zimy 1914/1915 roku, gdy front zastygł dość daleko, na linii jezior mazurskich, udał się do rodziny w Piertaniach. Następnie, aż do lutego 1915 roku (o tym pisze wyraźnie: „Lutowe dni były coraz dłuższe”18), czyli wtedy, gdy rozpoczęła się i trwała zimowa bitwa nad jeziorami mazurskimi zakończona odwrotem Rosjan, przebywał w „Rykociejach”. W opracowaniu redakcyjnym wspomnień należy zauważyć, podobnie jak w pierwszych dwóch częściach, sporą ilość przypisów z krótkimi komentarzami do wyrazów, ewentualnie treści użytych lub podawanych w publikacji, co oczywiście jest jej zaletą. Jeden z nich (na s. 107) i to dość ważny, bo dotyczy 5. Dywizji Strzelców Polskich, której oficerem krótko był Omiljanowicz, zawiera pewne nieścisłości. Otóż, tworzone we wschodniej Rosji oddziały polskie podlegały od lipca 1918 roku głównodowodzącemu wojsk czechosłowackich w Rosji gen. Janowi Syrovemu. Dopiero 14 listopada 1918 roku, czyli kilka dni po zakończeniu I wojny światowej, w Nowonikołajewsku została ogłoszona, wysłana 3 listopada z Paryża, depesza gen. Józefa Hallera o przejęciu przezeń dowodzenia nad wszystkimi oddziałami polskimi w Rosji i uznaniu ich za część Armii Polskiej we Francji. Utworzona w styczniu 1919 roku z oddziałów sformowanych w 1918 roku 5. dywizja należała formalnie do Armii Polskiej we Francji nie „w pierwszej wojnie światowej”, a po jej zakończeniu do września 1919 roku. Wtedy to bowiem armia gen. Hallera została włączona do wojska polskiego i formalnie podporządkowana Naczelnemu Wodzowi Józefowi Piłsudskiemu. Co bardziej istotne, pod względem operacyjnym, od stycznia 1919 roku aż do kapitulacji, dywizja podlegała dowódcy wojsk sojuszniczych na wschodzie Rosji, którym był francuski generał Paul Janin. Choć ilość i treść przypisów nie jest najważniejsza przy opracowywaniu wspomnień, w których warstwa ściśle faktograficzna nie zawsze odgrywa pierwszoplanową rolę, to czasami odczuwa się brak objaśnień do niektórych informacji. Dotyczy to na przykład wymienionej na początku książki miejscowości „Rykocieje”. Za czasów Omiljanowicza była to wieś i folwark Rykacieje (po litewsku Reketija), położone nad jeziorem o tej samej nazwie, w parafii i gminie Lubowo, odległe o 15 km od Kalwarii i o ponad 30 km od Suwałk, od 1920 roku należące do Litwy. Nie został uwypuklony również fakt, że położone na południe od Moskwy miasto Tuła, w którym od czerwca 1920 roku Omiljanowicz i pozostali oficerowie musieli pracować, było wtedy (gdy w wojnie polsko-sowieckiej decydował się los niepodległego państwa polskiego), głównym ośrodkiem przemysłu zbrojeniowego sowieckiej Rosji. Można było też kilka zdań poświęcić ciekawszym, a raczej mało znanym przeciętnemu czytelnikowi postaciom, które autor miał okazję spotkać. Wymienić tu trzeba choćby wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, głównodowodzącego armii rosyjskiej. Człowieka wybitnego i wtedy niezwykle popularnego, który w sierpniu 1914 roku wydał odezwę do Polaków. Także Aleksandrę, córkę Lwa Tołstoja, organizatorkę muzeum pamięci pisarza, która ugościła Omiljanowicza w Jasnej Polanie. Oczywiście, trudno wymagać, by redaktor wydania sporządził choćby bardzo krótkie biogramy wszystkich wojskowych, o których wspomina autor. Dotyczy to szczególnie niższych rangą oficerów 5. dywizji, wśród nich postaci tak interesujących, jak mjr Emil Werner, jeden z najdzielniejszych oficerów dywizji, z którym spotkanie o mało nie zakończyło się rozstrzelaniem Omiljanowicza, a także dowódca oddziału technicznych zaopatrzeń kpt. Marian Strzetelski, który swoją godną i rozsądną postawą podtrzymywał na duchu oficerów w tulskim obozie. Redaktor jest niekonsekwentny w przypadku najbardziej znanych wojskowych, którzy wtedy lub później zapisali się na kartach historii. Sporządził krótkie notki o admirale Aleksandrze Wasyljewiczu Kołczaku i gen. Anatoliju Nikołajewiczu Piepielajewie, a pominął awansowanego szybko na generała, czeskiego kapitana Rudolfa Gajdę, a zwłaszcza pułkowników Waleriana Czumę i Kazimierza Rumszę. Książkę wzbogacają niezbyt liczne fotografie i mapki oraz skorowidze. Uwagę zwraca również estetyczna, trafnie koloryzowana i ilustrowana twarda okładka, a także dobra jakość papieru i oprawy. Rzecz jasna, nieliczne i niezbyt istotne niedociągnięcia w opracowaniu redakcyjnym nie szkodzą wspomnieniom Kazimierza Omiljanowicza i nie umniejszają znaczenia faktu ich wydania. Bez wątpienia, trzecia ich część wpisuje się w bogatą literaturę wspomnieniową okresu międzywojennego, która traktowała o latach Wielkiej Wojny i wielu drogach do wolnej Polski. Co ważne, wyróżniają się w tym jej nurcie, który pokazywał złożoną prawdę o tamtym okresie i dramatycznych przeżyciach ludzi uwikłanych w doniosłe wydarzenia historyczne. Publikacje wspomnieniowe o syberyjskiej epopei Polaków, w tym o 5. dywizji strzelców, ukazywały się jeszcze przed wojną i ponownie po 1990 roku. Choć jest ich sporo, to dla wielu pozostają nieznane i niedostępne. Dlatego pojawienie się takiej książki jest niezwykle ważne dla miłośników historii regionu. Przez pryzmat tego tomu wspomnień, dotkną oni niejako różnych zdarzeń z życia wielu jego mieszkańców. Zwłaszcza przedstawicieli inteligencji, którzy w czasie I wojny światowej zdecydowali się na tułaczkę w głąb Rosji. Wydawnictwo jest też godne polecenia innym badaczom zainteresowanym losami Polaków, w tym żołnierzy w okresie I wojny światowej i wojny domowej w Rosji. Co również istotne, publikacja ta pozwala jeszcze lepiej poznać i docenić autora wspomnień oraz całe jego dzieło.
Tadeusz Radziwonowicz
|